Ewelina była śliczną blondyneczką. Mieszkała z rodzicami w niewielkim domu w Służewie pod Toruniem. Do szkoły miała niecałe półtora kilometra i drogę pokonywała rowerem. Tak też było 8 grudnia. Gdy jechała do szkoły, została potrącona przez samochód. Upadła w zaspę.
Po prostu się stało
- Ewelinko, co ci się stało? - powiedział do niej Jacek U., wychodząc z samochodu. Dziewczynka go znała: to daleki krewny jej mamy, więc nie bała się wsiąść do jego samochodu. Ten jednak zamiast do szpitala wywiózł ją do lasu, niedaleko cmentarza w Chlewiskach.
- Tam przyłożyłem jej nóż do gardła. Kazałem się jej rozebrać i zrobiłem to z nią. Nie wiem, dlaczego przy tym zadawałem jej ciosy nożem. Ciąłem jej skórę, a ona krzyczała - wyznał ostatniej nocy podczas przesłuchania Jacek U. - Zabić jej nie chciałem. Naprawdę tego nie planowałem. Po prostu się stało.
Przeczytaj koniecznie: Łódź: Ojciec zaplanował zabójstwo swoich dzieci wcześniej
Zdradziły go... opony
Ewelina zaginęła 8 grudnia. Rodzice żyli nadzieją, że ich córeczka żyje. Nie stracili jej nawet wtedy, gdy w lesie koło Chlewisk odkryto zwłoki młodej dziewczyny. Teraz już wiadomo, że to ciało Ewelinki.
Policjanci z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy zabezpieczyli na miejscu między innymi ślady opon. Rozpytali blisko 300 osób. Jedna z nich powiedziała coś, co pomogło rozwikłać zagadkę śmierci Eweliny. Sprawa miała związek ze spalonym 8 grudnia samochodem we Włocławku. Teraz wiadomo, że Jacek U. spalił samochód, aby zatrzeć wszystkie ślady swojej zbrodni.
- To była trudna sprawa. Mieliśmy tylko ślady opon i zero podejrzanych. Bardzo nam zależało na wyjaśnieniu tej sprawy - mówią bydgoscy policjanci.
Jackowi U. postawiono zarzut porwania, gwałtu ze szczególnym okrucieństwem i morderstwa. Grozi mu dożywocie.