Poniżej publikujemy fragmenty książki "Zbigniew Religa. Człowiek z sercem w dłoni", która nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukaże się dzisiaj w księgarniach.
Jan Osiecki: - Pan był zawsze w grupie podwyższonego ryzyka. Pańska matka zmarła na raka.
Zbigniew Religa: - Mama miała nowotwór wątroby, w związku z tym rzeczywiście jestem w tej grupie. Ojciec zmarł znacznie później, nagle, na serce. Zaburzenie rytmu. Piękna śmierć, bo chyba w ogóle nie cierpiał. Po prostu nagle stracił przytomność i koniec. Wolałbym mieć taką śmierć, chyba jednak umrę na nowotwór.
- Nagła śmierć jest dobra?
- Tak, bo bezbolesna. Ból to chyba jedyna rzecz, której się boję.
- A ludzie w Polsce strasznie boją się raka. Co pan czuł, gdy poznał pan wyniki badań?
- Na pewno wiem o tej chorobie więcej niż przeciętny człowiek. Może dlatego zareagowałem specyficznie. Umówiłem się z żoną na obiad w chińskiej restauracji. Powiedziałem, że mam guz płuca.
Kiedy usłyszałem wynik z ust profesora Tomasza Orłowskiego i profesora Kazimierza Roszkowskiego, po prostu zapytałem: "No to kiedy operacja?". (...)
- Zadaje pan wiele pytań profesorowi?
- Nie, w ogóle. Rozmowa dotyczy tylko tego, co w danej chwili mamy zrobić. Jakie są propozycje leczenia.
- Jest pan aż tak pokornym pacjentem?
- Przyznam, że raz się wkurwiłem na lekarzy. Ale nie będę o tym opowiadał, przepraszam. Badania są robione regularnie i w zależności od tego, jak jest, profesor Roszkowski mówi mi, co dalej. (...)
- Podobno dostał pan jakąś eksperymentalną terapię?
- Nie, to bzdura! Mam klasyczną terapię, przy czym po operacji było konsylium, na którym zastanawiano się, czy dać mi chemię, czy nie. Stosunkiem głosów cztery do jednego wygrali przeciwnicy i w związku z tym chemioterapii nie wziąłem. Dostałem ją dopiero po wystąpieniu przerzutów do nadnerczy. Po tym poczułem się fatalnie, to było bardzo ciężkie uderzenie. Właściwie chemioterapia mogłaby mnie zabić szybciej niż nowotwór. I chyba nie dała żadnego rezultatu. Czasem tak się zdarza, że leczenie nie przynosi efektów. Ta chemia była bardziej próbą leczenia niż leczeniem. Potwornie mnie zmęczyła. I teraz, żeby nie wiem co się działo, więcej na chemioterapię nie pójdę!
- Jak daleko można się posunąć w zmniejszaniu cierpienia pacjentów?
- Medycyna jest na takim stopniu rozwoju, że można całkowicie uśmierzyć ból przy użyciu środków, które nie zabijają chorego. W związku z tym obowiązkiem lekarza jest maksymalne zredukowanie cierpienia. Jestem natomiast zdecydowanym przeciwnikiem eutanazji.
- Panie profesorze, czym jest dla pana śmierć?
- Snem. Tyle że wiecznym.
- Kiedy człowiek umiera?
- Gdy zanika świadomość, a więc - gdy przestaje funkcjonować mózg.
- Boi się pan śmierci?
- Nie.
- Dlaczego?
- Mogę umrzeć w każdej chwili i nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Nie ma mnie teraz na moich ukochanych Wyspach Zielonego Przylądka, bo rozmawiamy tu, w Warszawie. Nie ma mnie też nad Bugiem. I gdybym umarł, po prostu nie byłoby mnie tutaj, w tym miejscu. Poza tym nic nie zmieniłoby się na świecie.
- Świat stanie się uboższy o jednego człowieka.
- Tyle że w żaden sposób nie zmieni to świata.