Zajęci sobą przyjaciele nie przewidzieli, że wyziewy z rury wydechowej zamienią garaż w komorę gazową. W ten sposób wieczorne spotkanie Grzegorza P. (33 l.) i Agnieszki K. (30 l.) z Trzebini (Małopolska) zakończyło się niepotrzebną tragedią.
"Co to jest?" - pomyślał zaskoczony ojciec Grzegorza P., gdy następnego ranka zobaczył spaliny wydobywające się z jego garażu. Mężczyzna od razu poszedł sprawdzić, co się dzieje. Drzwi do garażu były zamknięte. Gdy je otworzył, ze środka buchnęła na niego chmura zatykającego dech i gryzącego dymu. Silnik stojącego w środku samochodu alfa romeo pracował. W aucie był Grzegorz P. Gdy spaliny ulotniły się z garażu, okazało się, że na posadzce tuż obok samochodu leży Agnieszka K. Pogotowie ratunkowe, które przyjechało na miejsce dramatu, mogło stwierdzić tylko jedno - zgon. Oboje byli martwi. Co sprawiło, że Grzegorz i Agnieszka postanowili pod osłoną nocy spotkać się w garażu - możemy się jedynie domyślać. Swoją tajemnicę para zabrała do grobu.
Patrz też: Zginęła niosąc pomoc
Wiadomo, że Agnieszka K. była rozwódką z trójką małych dzieci. Grzegorz P. był kawalerem. - Ona miała swojego faceta, on swoją dziewczynę - opowiada sąsiadka Agnieszki. - Ten Grzegorz nie był jej chłopakiem, tylko znajomym - taka jest jedna z wersji. - Oni od niedawna się spotykali - zdradza koleżanka mężczyzny. - Być może nie chcieli się tym afiszować? - mówi inna kobieta.
Pewne jest, że Grzegorz P., wychodząc wieczorem z domu, powiedział, że idzie spotkać się z dziewczyną. Potem doszło do tragedii. Fakt, że ciało Agnieszki K. leżało na ziemi, może świadczyć o tym, że osłabiona kobieta zdążyła jeszcze resztką sił wyjść z auta, ale nie dała rady otworzyć drzwi garażu.