Robert Mazurek przeprowadził wywiad dla Plus Minus z Piotrem Marciniakiem, byłym dyplomatą, zastępcą ambasadora Jerzego Bahra. W czasie katastrofy smoleńskiej, która wydarzyła się 10 kwietnia 2010 roku, przebywał w Moskwie. Nie był więc bezpośrednim świadkiem tragicznych zdarzeń. Teraz jednak zdradza szczegóły, które miały miejsce tuż po katastrofie smoleńskiej i które w brutalny sposób obnażają niekompetencję polskich władz. Piotr Marciniak do tej pory pamięta swoje rozczarowanie, gdy okazało się, że zamiast sztaby ludzi: polskich śledczych, lekarzy, służby i całego sztabu kryzysowego, do Rosji przyleciała jedynie minister zdrowia Ewa Kopacz i Tomasz Arabski. Do tego ambasada została odsunięta od działania, zajmowała się wyłącznie sprawami technicznymi.
- Już mówiłem, że nie było żadnej struktury, sztabu, niczego. Pytał pan o urażoną dumę – było zupełnie odwrotnie. My nawet oczekiwaliśmy, że skoro z Warszawy przyjadą urzędnicy najwyższego szczebla, to będą wydawali polecenia nam, a my będziemy robili to, o co proszą. Było zupełnie inaczej. (...) Wszyscy improwizowali i wszystko było puszczone na żywioł, każdy sam sobie znajdował jakąś pracę - powiedział Piotr Marciniak.
Piotr Marciniak podkreślił, że Rosjanie początkowo nie robili żadnych problemów. Wpuszczali do kraju polskich ekspertów, którzy nie posiadali paszportów. - Bo na początku chcieli się pokazać z jak najlepszej strony, by nie padło na nich jakiekolwiek podejrzenie. Wtedy – podkreślam, wtedy, tuż po katastrofie – ewidentnie robili wszystko, o co ich prosiliśmy, szli na rękę, omijali wszystkie swoje procedury. Byli przy tym bardzo sprawni - powiedział były dyplomata.
Polska ekipa w Smoleńsku była jednak kompletnie nieprzygotowana do działania. Okazało się, że brakuje nawet tłumaczy. - To, że najpierw była całkowita improwizacja, było do przewidzenia, ale byłem przekonany, że po pierwszych godzinach będzie ona ustępowała, że ktokolwiek zapanuje nad sytuacją. Było dokładnie odwrotnie – dochodziły nowe problemy i chaos trwał - powiedział Piotr Marciniak.