Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego dokonali jej działacze Dolnośląskiej Solidarności - Józef Pinior, Piotr Bednarz, Tomasz Surowiec i Stanisław Huskowski. Jej celem było zapewnienie finansowania walczącemu z władzą związkowi.
Osiemdziesiąt milionów złotych, które na 10 dni przed wprowadzeniem stanu wojennego podjęli, to były pieniądze związkowe pochodzące ze składek. Gdyby nie udało się ich w porę wypłacić, konto zostałoby zablokowane, a fundusze przejęte przez władzę. Należy pamiętać, że w tamtych czasach niełatwo było bez wyraźnego powodu wypłacić z banku takie sumy.
PRZECZYTAJ: Będą pieniądze na odszkodowania w Warszawie. Propaganda przed referendum?
Istniało też uzasadnione podejrzenie, że jeśli dowie się o tym bezpieka, współpracę z którą mogli prowadzić pracownicy banku, przechwyci pieniądze lub będzie pilnie obserwować ich drogę po wypłacie. Dlatego operacja trzymana była w ścisłej tajemnicy. Do tego stopnia, że tylko Pinior i Huskowski wiedzieli o planowym wypłaceniu pieniędzy, a pozostali dwaj uczestnicy akcji dowiedzieli się o tym na krótko przed wyjazdem do banku.
Góra gotówki
Już w środku wystąpiły pierwsze komplikacje. Okazało się, że działacze zabrali ze sobą tylko dwie torby, do których nie było jak zmieścić góry pieniędzy. Tu z pomocą przyszli bankowi urzędnicy, którzy wypożyczyli im jeszcze dwie walizki. Wpłacone pieniądze trafiły do rezydencji kardynała Henryka Gulbinowicza, z którego pomocy w kryzysowych sytuacjach korzystała Solidarność. Zaufanie do niego było tak duże, że nie wzięto nawet pokwitowania. Liczono bowiem słusznie, że bezpieka nie odważy się przeszukać kurii biskupiej.
PRZECZYTAJ: Bieda w Polsce, a Donald Tusk szasta milionami
Koniaki u Piniora
Decyzja ta była jak najbardziej trafiona. Służby PRL ostro wzięły się do poszukiwań pieniędzy, a każdego, kto miał z nimi styczność, brały na celownik. Oprócz szeroko zakrojonych poszukiwań władze PRL prowadziły też akcję dyskredytacji związkowców, których ówczesne media okrzyknęły złodziejami.
Reżimowa telewizja pokazała materiał o trzech takich, co ukradli związkowe pieniądze, a "Gazeta Robotnicza" pisała: "W mieszkaniu, w którym ukrywał się Józef Pinior, znajdowały się koniaki, papierosy i duże ilości artykułów żywnościowych oraz ubiorów pochodzących z Peweksu, a także sprzęt produkcji zachodniej".
Tak naprawdę pieniądze przeznaczone były na podziemną działalność Solidarności, zasiłki dla wyrzucanych z pracy, grzywny, które związkowcy musieli płacić za uczestnictwo w manifestacjach czy stworzenie Radia Solidarność.
Pomyślano też o ich mądrym zainwestowaniu. Należy pamiętać, że na początku lat 80. osiemdziesiąt milionów złotych stanowiło równowartość dwóch aut. Ale z powodu inflacji kilka lat później wystarczyło już tylko na butelkę alkoholu. Dlatego część funduszy wymieniono na dolary. Jak tego dokonano, do dziś pozostaje tajemnicą. Jedna z legend głosi, że wymieniono je u niezliczonej liczby cinkciarzy.
Inna, że kardynał Gulbinowicz do operacji wymiany waluty zaangażował watykańskie instytucje finansowe. Co jednak najważniejsze, cała operacja przebiegła sprawnie, zabezpieczając finansowanie dla związkowców. U schyłku PRL Józef Pinior rozliczył się dokładnie z wyniesionych pieniędzy. Co do grosza.