- Był doświadczonym drwalem - opowiada żona pana Henryka, Hanna Abramowska (56 l.). - Nie wiem, jakim cudem to drzewo tak na niego spadło... Jakby zemścić się chciało... Sosna, którą ściął pan Henryk, rosła w ich prywatnym zagajniku. Drzewo posadził jeszcze jego dziadek wiele lat temu. - Czy to kara? - zastanawia się pani Hanna. Trudno jej pogodzić się ze śmiercią męża. - Był dobrym człowiekiem - mówi. - Ludzie go lubili. Wybrali nawet drugi raz z rzędu na sołtysa...
Tego dnia, gdy doszło do tragedii, żona nie przeczuwała, że stanie się coś złego. - Byłam spokojna - wspomina. - Zrobiłam mu pyszny obiad i czekałam. Gdy nie wracał dłuższy czas, zaczęłam się niepokoić. Wtedy syn mnie powiadomił, że mąż miał wypadek w lesie... Pięciu mężczyzn z wysiłkiem uniosło drzewo, pod którym leżał. Jedno jest pewne. Ze starego zagajnika długo nikt nie wytnie żadnego drzewa.