Było parne popołudnie. Sąsiedzi widzieli, jak Kazimierz W. (†71 l.) krząta się przy samochodzie, ale nie wzbudziło to w nich żadnego podejrzenia. Przecież Kazik do Janiny przyjeżdżał często. - Widziałem, jak podszedł do auta i wyciągnął z tylnego siedzenia fotelik dla dziecka - opowiada jeden ze wstrząśniętych świadków. - Wyglądało to tak, jakby się szykował w podróż - dodaje.
To była jednak już ostatnia podróż Kazimierza W. Mężczyzna oblał się łatwopalnym płynem i usiadł w samochodzie. Chwilę potem buchnęły płomienie, a mężczyzna wyglądał jak żywa pochodnia. Na ratunek Kazikowi było już za późno. Jego zwęglone ciało zobaczyli dopiero strażacy, gdy już ugasili płonące auto.
Dlaczego pan Kazimierz zdecydował się na tak desperacki krok? Co sprawiło, że dojrzały mężczyzna, który przecież już wiele w życiu doświadczył, zdecydował się w takich cierpieniach rozstać z tym światem? Najprawdopodobniej pan Kazimierz dostał kosza od ukochanej, z którą wiązał plany na przyszłość. Wolał umrzeć, niż resztę życia spędzić w samotności
- Nie pokłóciliśmy się. Nie wiem, co mogło się stać - przekonuje zupełnie chłodno Janina S., jakby samobójstwo Kazimierza, nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.
Rodzina desperata nie może uwierzyć w to, co zrobił. - To był typ takiego maczo. Przystojny, podobał się kobietom. Dlaczego w taki sposób pozbawił się życia? - pyta samą siebie córka tragicznie zmarłego. Odpowiedzi na to pytanie szuka teraz policja.