Do tej odrażającej zbrodni doszło w samym centrum Łodzi, w czerwcową noc 2017 roku. Piotr K. pokłócił się tego dnia z dziewczyną. Był wściekły, bo kobieta kazała mu się wynosić z ich wspólnego mieszkania. Rozsadzające go emocje chciał jakoś wyładować i padło na przypadkowego człowieka.
Przechodził akurat w pobliżu budowy przy ul. Tuwima i zauważył śpiącego tam Witolda Marczaka. Wcześniej z pomieszczenia dla pracowników budowy zabrał pojemnik z benzyną. Teraz podszedł do leżącego mężczyzny, odkręcił kanister i oblał śpiącego. Potem podpalił papierowe ręczniki i rzucił je na swoją ofiarę. Ogień błyskawicznie objął całą powierzchnię ciała i wystrzelił na ponad dwa metry. Witold Martczak zdołał jeszcze zerwać się na nogi, wybiec na środek ulicy, ale tam padł i skonał. Próbował go ratować jeden z przechodniów, ale był bezradny.
Morderca szybko został namierzony przez policjantów i trafił do aresztu. A wczoraj usłyszał wyrok 25 lat więzienia.
- Pokrzywdzony zmarł w męczarniach. Walczył o życie, a jego przeraźliwy krzyk słyszeli okoliczni mieszkańcy – mówiła sędzia Joanna Krakowiak, uzasadniając, dlaczego skazuje Piotra K. za mord ze szczególnym okrucieństwem.
Jej zdaniem kara jest adekwatna do winy, bo oskarżony częściowo się do niej przyznał, a biegli psychiatrzy stwierdzili u niego pewne ułomności.