Kiedy nasza rodaczka dostała pracę w firmie budowlanej, była pewna, że złapała Pana Boga za nogi. Ale szybko przekonała się, że nie trafiła do raju. Dramat pięknej Polki rozpoczął się w momencie, kiedy jeden z pracowników firmy zaczął składać jej niemoralne propozycje. Potem było już tylko gorzej. - Molestował mnie jeden z windziarzy. By go uniknąć, chodziłam na piechotę przez osiemdziesiąt pięter - opowiadała kobieta. Bianka nie wytrzymała i poskarżyła się swoim szefom, a potem została... wylana.
Kobieta postanowiła walczyć. Pozwała swego pracodawcę o molestowanie seksualne i zażądała dwudziestu milionów dolarów odszkodowania.
Cała Polonia trzymała za nią kciuki. Wielki dzień miał przyjść w poniedziałek. Wtedy Bianka miała złożyć swe zeznania w nowojorskim sądzie. Jednak kilkadziesiąt godzin wcześniej znaleziono ją spaloną żywcem w swym mieszkaniu. - W spalonym mieszkaniu znaleziono odłączony sprawny wykrywacz dymu - oświadczyła policja. Czy to przypadek, czy ktoś się postarał, żeby Bianka nigdy do sądu nie dotarła? Tego nie wiemy.
Na kilka miesięcy przed śmiercią Bianka wyznała naszej reporterce, że od kiedy złożyła pozew, boi się o swoje życie. Ktoś dręczył ją anonimowymi telefonami. - Chcę pokazać wszystkim pokrzywdzonym emigrantom, że warto walczyć o swoją godność - powiedziała tuż przed śmiercią.