Łukasz poza autem świata nie widział, ale nie potrafił jeszcze dobrze prowadzić. - Ruszał z piskiem opon, znikał na całe wieczory, a ja bałam się o niego. I niestety doszło do dramatu - płacze Marianna Czarnecka (83 l.), babcia chłopaka. Łukasz mieszkał u babci od roku, pracował w Warszawie i stąd miał lepszy dojazd do pracy.
Od pierwszego dnia jak tylko Łukasz zasiadł za kierownicą swojego opla, chciał sprawdzić jego predkość. Źle wybrał trasę i porę do swoich testów. Rozkoszował się prędkością na krętej drodze. Zagapił się i zapomniał o łuku drogi. Gdy zobaczył, że przed nim wyłonił się ostry skręt, było już za późno. Rozpędzony wóz uderzył w brzozę, którą ściął jak zapałkę. Opel wzbił się w powietrze i spadł po kilkudziesięciu metrach. Buchnęły płomienie. Łukasz zamroczony uderzeniem nie dał rady wydostać się z auta. Spalił się żywcem. Na szybkościomierzu wskazówka zatrzymała się, pokazując 160 km/h.