O tym, że prywatne interesy często nie idą w parze z funkcjami publicznymi, dotkliwie przekonał się już senator Tomasz Misiak. Po tym, jak media ogłosiły, że firma w której miał udziały, dostała intratny kontrakt na szkolenia dla zwalnianych stoczniowców, Misiak stracił partyjną legitymację.
Cała afera od razu wywołała reakcję rządu. Premier szumnie zapowiadał, że tak dalej być nie może i że zmusi posłów, by na czas kadencji powierzyli zarządzanie swoją firmą specjalnemu funduszowi. Projekt takich przepisów trafił nawet do Sejmu, ale utknął w komisji i na tam też prawdopodobnie zostanie. Dlaczego?
- W komisji nie ma chętnych, ani z prawej, ani z lewej strony, by takie zmiany wprowadzić. Każdy ogląda się na elektorat - tłumaczy serwisowi tvp.info jeden z posłów.
Sytuacja jest patowa i jedynym wyjściem może być zmniejszenie restrykcji. Pojawił się już nawet pomysł, jak to zrobić. Nowy zakaz dotyczyłby kandydowania do parlamentu jedynie tych osób, które pracują na stanowiskach w działalności prywatnej. Dziś posłem może być dyrektor prywatnego szpitala czy prywatnej szkoły, ale już dyrektorzy szkół czy szpitali publicznych kandydować nie mogą.
Swoje pomysły ma również marszałek Sejmu, który już w maju przedstawił trzy warianty rozwiązań sytuacji. Model restrykcyjny: albo bycie posłem, albo przedsiębiorcą. Model liberalny: zakaz dotyczyłby tylko łączenia mandatu z funkcjami wymienionymi w Konstytucji, czyli np. z prezesem NIK. I wreszcie - model przejściowy, który zakłada, że parlamentarzystą nie mógłby być np. dyrektor prywatnego szpitala czy prywatnej szkoły. Właśnie do tego ostatniego wariantu skłania się komisja.
Sprawa Misiaka niczego posłów nie nauczyła
2009-05-19
18:35
Przedsiębiorcy najprawdopodobniej nadal będą mogli zasiadać w Sejmie. Wszystko przez to, że posłom nie podoba się pomysł, żeby pozbawić ich intratnych zajęć w prywatnych firmach. Czy to oznacza, że afera senatora Misiaka może nie być ostatnią?