Cierpi na skrajnie ciężką niewydolność oddechową. Jedyna szansa na jej ratunek to kosztowny przeszczep płuc w Wiedniu. Ale jak zarabiający 1900 złotych kierowca ciężarówki ma uzbierać 120 tys. euro na operację? - Sprzedam nawet swoje nerki, oddam narządy, byle tylko moja Marysia żyła - mówi mężczyzna.
Byli szczęśliwym małżeństwem przez 24 lata. Wyrok na ich miłość zapadł nagle. Był okrutny.
Dokładnie rok temu byli na wakacjach na Mazurach. Maria zaczęła się skarżyć, że strasznie się męczy. Wykonanie najprostszej czynności, jak chociaż wyjście na spacer, sprawiało jej trudność. Lekarze sądzili, że to gruźlica. Dopiero potem okazało się, że to niewydolność płuc. Choroba sprawiała, że kobieta dusiła się własnym oddechem, bo dwutlenek węgla nie był wydalany z organizmu. Od tamtej pory stan Marii się pogarsza. Co chwila ma ataki, po których się dusi.
- Mamy już za sobą wiele kryzysowych momentów, ale ten sprzed kilku dni był najgorszy. Myślałem, że to już koniec - opowiada pan Mirosław. Marię udało się odratować we wrocławskim Szpitalu Chorób Płuc im. K. Dłuskiego, ale jej stan jest wciąż ciężki.
- Jak żona otworzyła oczy i powiedziała: "dziękuję Boże, że jeszcze żyję", łzy napływały mi do oczu, ale nie mogłem płakać, bo muszę wspierać całą rodzinę. Mamy przecież synów, którzy też to wszystko przeżywają - mówił przez łzy mąż chorej.
Mężczyzna wie, że cena za życie żony wynosi 120 tys. euro, bo tyle kosztuje przeszczep płuc w wiedeńskiej klinice. Dla skromnego kierowcy ciężarówki, który zarabia miesięcznie 1900 złotych, to pieniądze nieosiągalne. - Błagam, pomóżcie mi ją uratować, tak bardzo ją kocham.
Sprzedałbym nawet swoje narządy, jeśli to mogłoby ocalić jej życie - rozpacza, a w ręku trzyma ostatni list od swojej ukochanej, w którym pisze: "Mam trzech wspaniałych synów i kochanego męża. Siódmego lipca obchodzimy 25-lecie ślubu, a w listopadzie mam zostać babcią. Jaka szkoda umierać!"