Mała wieś Stany pod Stalową Wolą (woj. podkarpackie). To tutaj doszło do tej okrutnej i bezsensownej tragedii. A zapowiadała się taka miła impreza...
30-osobowa grupa znajomych w wieku 18-24 lat, tańcząc i popijając drinki, zdążyła jeszcze w spokoju przywitać Nowy Rok. Do tragedii doszło później, po drugiej w nocy. Jej sprawca, mieszkaniec Stalowej Woli, pojawił się na zabawie niezapowiedziany.
- Zadzwonił do kolegi, który bawił się na spotkaniu, z pytaniem, czy mógłby dołączyć do zabawy. Wziął ze sobą jeszcze dwóch kolegów i przyjechał - opowiada prokurator Bogusława Marciniak, szefowa Prokuratury Rejonowej w Nisku.
Dlaczego coś zaiskrzyło między nimi a innymi - na razie nie wiadomo. Po drugiej w nocy doszło do kłótni, potem do rękoczynów. Gdy w ręku Andrzeja U. pojawił się nóż, polała się krew. Awantura przeniosła się z domu na podwórko. Furiat, postawny i silny jak tur, zadawał ciosy na oślep. Mały, składany nóż, tzw. motylek, w jego ręku zamienił się w śmiercionośną broń.
- Byłem atakowany. Nie chciałem zabić, a jedynie zranić atakujących - tłumaczył się śledczym. Nie potrafił wytłumaczyć jednak, dlaczego z jego rąk zginęła niewinna dziewczyna.
- Jedynie przechodziła obok niego, zupełnie przypadkowo - tłumaczy prokurator Marciniak. Gdy zabójca zobaczył, co zrobił, uciekł. Nóż wyrzucił po drodze, policjanci wciąż go szukają. Andrzejowi U. grozi dożywocie. Usłyszał zarzut zabójstwa i usiłowanie jego popełnienia. Był pijany, gdy ok. 5.30 nad ranem wpadł w ręce policji, miał jeszcze 1,7 promila alkoholu.
Cztery inne osoby ranne w tej rzezi trafiły do szpitala. Jedna z nich - Sylwia K. (21 l.) z przebitym płucem walczy o życie. 24-letni chłopak ma bardzo poważną ranę ręki. Cios, jaki otrzymał, musiał być bardzo silny - ostrze przecięło jak masło mięśnie i kość.