Prokuratura miała ustalić, że Stefan W. miał opowiedzieć o swoich planach koledze z więzienia, z którym spotkał się tuż po wyjściu na wolność. Miał wspominać o chęci przeprowadzenia zamachu i odgrażał się, że będzie to "słynne na cały świat". Co więcej, o tym, że „zrobi wielkie wydarzenie w Warszawie”, miał opowiadać również rodzinie.
Według PAP Stefan W. bezpośrednio z więzienia, w którym spędził pięć i pół roku za napady na banki, kazał się zawieźć taksówką na lotnisko i przyleciał do stolicy. Poszedł do kasyna, gdzie przegrał dwa tysiące złotych, które odebrał z więziennego depozytu. Później, jak zeznał, około trzeciej w nocy przyszedł przed Pałac Prezydencki. Chciał się dostać do środka. Nie zdołał sforsować ogrodzenia i ostatecznie zrezygnował. Rano wrócił na gapę pociągiem do Gdańska.
Jeden z prezydenckich ministrów, współpracownik Andrzeja Dudy, w rozmowie z Wirtualną Polską odniósł się do tych informacji. W jego opinii informacje te nie są prawdziwe, ponieważ, jak przekonywał: - W grudniu ubiegłego roku pod Pałacem Prezydenckim mieliśmy trzy incydenty związane z zakłócaniem porządku pod wejściem do Pałacu. Dwa były z udziałem cudzoziemców. Jeden – 16 grudnia z udziałem dwóch mężczyzn. Ten przypadek jest przez nas sprawdzany i analizowany. Ale na tą chwilę nie potwierdza się informacja, że Stefan W. miałby próbować wtargnąć na teren Pałacu Prezydenckiego. Każdy taki przypadek jest neutralizowany przez funkcjonariuszy Służby Ochrony Państwa we współpracy ze Strażą Miejską w Warszawie.