"Super Express": - Czy polskie stocznie upadną?
Aleksander Grad: - Ostateczne rozstrzygnięcia jeszcze nie zapadły, sprawa cały czas jest w toku. Razem z naszymi ekspertami, krajowymi i zagranicznymi, wykonaliśmy gigantyczną pracę, nadrabiając zaległości z ostatnich kilku lat. Uważam, że plany przedstawione Komisji Europejskiej zasługują na lepsze potraktowanie niż sposób, w jaki zrobiła to, ze swoimi urzędnikami, komisarz Nelly Kroes. Dlatego wystąpiłem do pani komisarz i przewodniczącego Jose Barroso z dwoma wnioskami. Po pierwsze: o ocenę tego programu przez niezależny zespół ekspertów i urzędników unijnych. Po drugie: o przekazanie na piśmie i skonkretyzowanie zastrzeżeń tak, byśmy mogli na nie we właściwy sposób odpowiedzieć. Odniosłem bowiem wrażenie, że przesłane przez nas programy nie zostały wnikliwie przeczytane.
- Czy polski rząd zrobił wszystko w sprawie ratowania stoczni?
- Z całą stanowczością mogę stwierdzić, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by uratować zagrożone stocznie. Naprawdę, w ciągu ostatnich czterech lat nie było takiej sytuacji, jaka jest teraz. Po raz pierwszy w historii mamy inwestorów, mamy programy restrukturyzacyjne przygotowane przez nich, podpisane wstępne umowy prywatyzacyjne, prywatyzację popierają też związki zawodowe, jest także deklaracja dodatkowej pomocy we wdrażaniu programów ze strony rządu. Jedyne, czego potrzebujemy, to odrobina dobrej woli ze strony pani Kroes. Obecnie na świecie mówi się raczej o nacjonalizacji, a nie prywatyzacji. Gdyby Komisja wykazała choć odrobinę zrozumienia, sprawa stoczni może być pozytywnie rozstrzygnięta. Mimo wszystko liczę, że ta dobra wola się jednak pojawi i pani komisarz weźmie pod uwagę to, co zrobił obecny rząd w tej sprawie. Mam nadzieję, że Nelly Kroes nie będzie osobą, która doprowadzi do upadku polskich stoczni. Zaszkodziłoby to nie tylko polskiej gospodarce, ale i europejskiej.
- W jaki sposób może się to przyczynić do zmian w gospodarce europejskiej?
- W wielu krajach starej Unii widać początki recesji. Ewentualne zwolnienia w polskich stoczniach czy kłopoty na rynku pracy mogą się przełożyć lub wręcz stworzyć problemy w innych miejscach Europy. Gospodarka europejska musi konkurować w kwestii budowy statków z gospodarką dalekowschodnią. W związku z tym osłabienie przemysłu stoczniowego w Polsce jest niekorzystne nie tylko dla Polski, ale i Europy, która szczególnie teraz powinna być bardzo ostrożna w swoich działaniach.
- Mówił pan, że polski rząd sprywatyzuje stocznie ze zgodą Unii, ale też bez niej?
- Tak, przeprowadzimy prywatyzację stoczni, nawet przy negatywnej decyzji ze strony KE. Wówczas będziemy to robić w warunkach upadłościowych. Oczywiście, będzie to o wiele bardziej skomplikowane i nikt nie może gwarantować powodzenia. A dziś wystarczy mały krok ze strony Komisji, aby całą sprawę zakończyć sukcesem.
- Zamierza się pan odwoływać od decyzji KE do Rady Europy?
- Stocznie potrzebują decyzji w określonym tempie. Uważam, że odwołanie się do Rady Europy i odwlekanie tej sprawy w czasie nie byłoby dobre dla samych stoczni. Mogą one nie wytrzymać kolejnych miesięcy oczekiwania.
- Po powrocie z Brukseli twierdził pan, że za krótka była przerwa między rozmowami technicznymi a politycznymi...
- Nie rozumiem, dlaczego od 12 września, gdy naciskaliśmy na spotkanie merytoryczno-techniczne na poziomie eksperckim, nie udało się go zorganizować wcześniej. Zdecydowano się na nie dopiero na kilka godzin przed moją rozmową z panią komisarz. Wyraźnie było widać też, że kwestie poruszone podczas rozmowy technicznej nie do końca były przedmiotem mojej późniejszej rozmowy z Nelly Kroes. Rozbieżności między mną a panią komisarz były w rzeczywistości sporem między zdaniem naszych ekspertów a urzędników KE. Skoro nasi eksperci, którzy zjedli zęby w administracji europejskiej i są marką samą w sobie w Brukseli, mówią, że wkład własny inwestorów w stocznie jest na poziomie 40 proc., a komisarz twierdzi, że jest to 12 proc., to coś tu chyba nie gra.
- Czy może pan jednoznacznie powiedzieć, że polskie stocznie nie upadną?
- Niestety, leży to w rękach KE, a konkretnie komisarz Kroes, to ona mogłaby odpowiedzieć na to pytanie. Teraz wszystko zależy już tylko od niej.
- Jak pan zamierza uspokajać stoczniowców?
- Mogę zapewnić, że nie zostawię ich samych nawet w sytuacji, gdy będziemy musieli rozważać negatywny dla stoczni scenariusz. W naszych planach są działania, które mają pomóc stoczniowcom i pozwolić wejść inwestorom do tych stoczni.
- Nie obawia się pan, że sprawa stoczni przyczyni się do upadku rządu?
- Poradzimy sobie z tym problemem, zarówno w łatwiejszych warunkach, przy pozytywnej decyzji KE, jak i trudniejszych, przy decyzji negatywnej. Przemysł stoczniowy w Polsce będzie funkcjonował.
- Ile osób może stracić pracę? Czy uratowanie stoczni oznacza zachowanie wszystkich miejsc pracy?
- Przedsiębiorcy, którzy chcą kupić stocznie, zakładają pozytywną opcję restrukturyzacji. Po to, by przebiegała ona jak najłagodniej, zaproponowali, by w zakładach prowadzić również inny rodzaj działalności gospodarczej. Oprócz produkcji czysto stoczniowej planują np. uruchomienie produkcji wież wiatrowych czy konstrukcji stalowych, gdzie pracę znalazłaby część załogi. Wariant negatywny jest bardziej bolesny. Trudno bowiem, utrzymując normalną produkcję, w krótkim czasie przeprowadzić prywatyzację.
Aleksander Grad
Minister skarbu państwa, polityk Platformy Obywatelskiej. Ma 46 lat
Jutro odpowiedź stoczniowych związkowców