Okazuje się, że problem stoczni jest bardziej złożony niż się wydawało. Po pierwsze, wciąż nie wiadomo, czy uda się sprzedać w Gdyni i Szczecinie. Potencjalny inwestor niby się znalazł, ale z podjęciem konkretnej decyzji się nie spieszy (czytaj "Katarczycy znów kręcą?"). Po drugie, gdy stoczniowcy z Gdyni i Szczecina zastanawiają się, czy będą mieli pracę, ich koledzy z Gdańska mają żal, że... są gorzej traktowani.
O co chodzi? Stoczniowcy z Gdańska, których w ramach restrukturyzacji czekają zwolnienia, chcą takiej samej pomocy, jaka w specustawie została zagwarantowana dla osób zwalnianych ze stoczni w Gdyni i Szczecinie. A jest o co walczyć, bo specustawa zapewnia od 20 do 60 tys. zł odszkodowania, ofertę szkoleń zawodowych oraz zasiłek na czas przekwalifikowania się i szukania nowej pracy.
- Nie zgadzamy się, aby osoby odchodzące z pracy otrzymywały tylko świadczenia wynikające z ustawy o zwolnieniach grupowych - mówi szef NSZZ Stoczni Gdańsk Karol Guzikiewicz i daje premierowi tydzień. Potem stoczniowcy ruszą na dom szefa rządu.
- Jeśli do przyszłego czwartku premier nie porozmawia z nami o zwiększeniu odpraw dla zwalnianych pracowników stoczni, rozbijemy namioty przed jego domem i będziemy pikietować - odgraża się Guzikiewicz.
Warszawa miała białe miasteczko, Trójmiasto będzie mieć stoczniowe...