Nie ma chwili, aby pan Andrzej nie myślał o synku - drobnym chłopaczku z czupryną rudych włosów i uśmiechem na piegowatej twarzy. 24 maja 2007 roku, dzień, w którym chłopak zniknął bez śladu, pamięta jakby to było wczoraj.
Mateusz wyszedł z domu pobawić się z kolegami nad rzekę. Już nie wrócił. W wysokich pokrzywach nad Wieprzem znaleziono jego złożone w kostkę ubranie, jednak tu ślad się urywa. Rzeka była kilkadziesiąt razy przeszukiwana przez płetwonurków wyposażonych w nowoczesne echosonary. Sprawdzili każdy metr dna na odcinku kilkunastu kilometrów i nic.
- Są pewni, że gdyby tam był, znaleźliby go - mówi ojciec.
Przeczytaj koniecznie: Krzysztof Rutkowski wyrwał Nikolę norweskim oprawcom ZDJĘCIA
Przed zniknięciem Mateusza Żukowscy żyli skromnie, ale nie wahali się rzucić wszystkiego na jedną szalę, aby prowadzić poszukiwania dziecka na własną rękę. Wzięli kredyt, odwiedzali jasnowidzów i wróżki, prosili o pomoc detektywów. Zlecili wykonanie portretu syna, który pokazuje, jak może wyglądać w wieku 14 lat. Sprawdzali każdy wskazany im ślad. A były pogłoski, że Mateusz został porwany i wywieziony do Niemiec, według innych jest na Ukrainie albo został zamordowany i zakopany w lesie.
- Wierzę, że mój syn żyje. Codziennie zrywam się rano i patrzę na drzwi, czekając, aż stanie w nich Mateuszek. Powiem mu wtedy, jak bardzo go kocham - mówi ze łzami w oczach Andrzej Żukowski. - Błagam, pomóżcie nam - dodaje i wspólnie z najmłodszą córką Martynką (5 l.) jak co dzień idzie na ryby. Jeśli coś złowią, zjedzą obiad. Jeśli nie... - Grunt, żeby Mateusz się odnalazł - kończy ojciec.