Ta wycieczka miała wyglądać jak każda inna. Pan Edward wyszedł z domu o godz. 20.30 i jak zwykle wsiadł na rower. Jego schorowana matka, z którą mieszkał i którą się opiekował, już spała. Godzinę później obudziło ją pukanie do drzwi. - Sąsiedzi przyszli mi powiedzieć, że mój Edek zginął - mówi zapłakana pani Stanisława.
Jej syn zmarł zaledwie kilometr od ich domu. - Toyota jadącą z Radzymina w kierunku Warszawy zderzyła się z rowerzystą, który przejeżdżał po oznakowanym przejściu dla pieszych, najprawdopodobniej na czerwonym świetle - mówi asp. szt. Tomasz Sitek.
Czytaj: Wypadek w Łodzi: NOWE fakty. Na monitoringu nie widać, jak pijany motorniczy uderza w pieszych
Mimo szybkiej reakcji pogotowia i straży pożarnej, bez której pomocy nie udałoby się wyciągnąć Edwarda Z. spod samochodu, mężczyzna zmarł. - Musieliśmy użyć poduszek pneumatycznych, żeby podnieść auto i umożliwić pracownikom pogotowia dostanie się do ofiary - mówi mł. bryg. Michał Mazur z wołomińskiej straży pożarnej. - Musieliśmy także pomóc kierowcy toyoty, który zakleszczył się w samochodzie, po tym jak uderzył w bariery - dodaje strażak. Jacek T. (26 l.) z urazami kończyn i twarzy trafił do szpitala. Świadkowie twierdzą, że jechał z ogromną prędkością. Policja wciąż szuka kolejnych osób, które mogą pomóc ustalić przebieg wypadku.
Okoliczni mieszkańcy są w szoku. Nie może się także pozbierać matka ofiary. - Jestem chora i ledwo się poruszam. Edek bardzo mi pomagał, dbał o mnie i chociaż był na zasiłku, wspierał mnie jakimś groszem. Nie wiem, co ja teraz zrobię. To był mój jedyny synek, trzech pozostałych i jedną córkę już pochowałam - rozpacza pani Stanisława.