Protest w Bydgoszczy zaczął się już w poniedziałek w godzinach popołudniowych. Wówczas motorniczy oraz kierowcy autobusów wyjechali na ulice z kartkami z napisem "Protest", umieszczonymi za przednimi szybami. To protest przeciwko nominacji na prezesa MZK byłego wiceprezydenta Łukasza Niedźwieckiego. We wtorek 1 grudnia na ulicę Bydgoszczy nie wyjechało 170 autobusów i 56 tramwajów.
Protestujący twierdzą, że wiedzą o tym, że paraliżują Bydgoszcz, ale "zostali postawieni pod ścianą" i musieli tak zrobić. Są rozgoryczeni tym, że nikt z ratusza nie chce z nimi rozmawiać.
Mieszkańcy Bydgoszczy, którzy na co dzień korzystają z MZK, czekają na przystankach i marzną. Spóźnią się do pracy. W tym momencie nawet złapanie taksówki graniczy z cudem.
Dlaczego pracownicy MZK strajkują?
- Ludzie stoją na przystankach z powodu nominacji na funkcję prezesa MZK Łukasza Niedźwieckiego, który w zeszłym tygodniu stracił stanowisko wiceprezydenta. Sam prezydent Rafał Bruski przyznał, że nie potrafił dogadać się z podwładnymi. Prezes Paweł Czyrny podał się do dymisji, ponieważ nie chciał podpisać niekorzystnych dla MZK umów na nowe stawki przewozowe. Rocznie MZK straciłoby na tym ok. 7 mln zł. To oznaczałoby, że ludzie będą musieli przejść na śmieciówki - tłumaczył dla Wyborczej Andrzej Arndt, szef Związku Zawodowego Pracowników MZK.
W Bydgoszczy nie kursują tramwaje i większość autobusów, na części linii autobusy jeżdżą ze zmniejszoną częstotliwością. Kursują jedynie autobusy na liniach 52, 54, 55, 56, 58, 65, 67, 68, 69, 70+T3, 71 i 79, obsługiwane przez prywatną firmę KDD Trans, która dotąd obsługiwała trzy linie. Zamiast tramwajów uruchomiono tylko dwie linie autobusowe T4 Las Gdański-Glinki i T6 Rondo Toruńskie-Łęgnowo.
Zobacz też: Związkowcy z PGNiG protestują i żądają dymisji prezesa