O krok od rodzinnej tragedii w Olzie (woj. śląskie) niedaleko Wodzisławia Śl. Dochodziła godz. 11, gdy w kuchni wybuchnął pożar. Z niewiadomych przyczyn zapaliła się 11-kilogramowa butla pełna gazu. - W domu była wtedy moja babcia i młodsze rodzeństwo. Gdy doszło do zapłonu, babcia próbowała ogień zgasić, ale tylko się poparzyła. Na szczęście niegroźnie. Siostra była na piętrze. Młodszy brat wybiegł z domu szukać pomocy – wspomina Piotr Szefer (24 l.).
Rezolutny nastolatek zaalarmował Damiana Kamczyka. Jednego z najbliższych sąsiadów, na co dzień strażaka w wodzisławskiej Państwowej Straży Pożarnej. - Przybiegł do mnie w spodenkach, koszulce i kapciach. Krzyczał, że się pali – opowiada Damian Kamczyk, który natychmiast ruszył do pożaru.
Kiedy wpadłem do domu sąsiadów, płomienie sięgały szafki i ogień szedł już w górę. Miałem bluzę, przy jej pomocy zakręciłem butlę, a potem wyniosłem ją na zewnątrz
- Kiedy wpadłem do domu sąsiadów, płomienie sięgały szafki i ogień szedł już w górę. Miałem bluzę, przy jej pomocy zakręciłem butlę, a potem wyniosłem ją na zewnątrz. Obłożyłem śniegiem, żeby nie wybuchła. Potem pobiegłem z powrotem do środka gasić pożar – relacjonuje bohaterski strażak. W tym czasie do Olzy pędziła już straż pożarna z Wodzisławia. Kiedy zastęp znalazł się na miejscu okazało się, że ratownicy niewiele już mają do roboty. Płomienie w kuchni zostały ugaszone przez pana Damiana.
Dzięki niemu nie tylko nikt nie zginął, ale też straty materialne są małe. - Dzięki Bogu za takiego sąsiada. Dziękujemy Damianowi za ocalenie – mówi Piotr Szefer.
Polecany artykuł: