Rafał M. był zawsze gotowy do akcji, pierwszy na miejscu zdarzenia. A w okolicy dochodziło do tajemniczych pożarów, które zdarzyły się m.in. w starym młynie i niezamieszkanym domu.
Grunt zaczął palić mu się pod nogami, gdy na początku listopada próbował podpalić stodołę. Mokre deski nie chciały się zająć, polał je więc paliwem. Ale na miejscu zostawił kanister.
- Kiedy sprawą zajęli się policjanci, podpalacz bał się, że zostawił ślady na zbiorniku z paliwem - mówi Andrzej Fijołek z lubelskiej policji. - Podpalił własną stodołę, żeby zmylić śledczych - dodaje.
Nie poprzestał na tym. Zanim wpadł w ręce policji, puścił jeszcze z dymem zabudowania sąsiada. Mężczyźni darzyli się sympatią, więc to też miało odciągnąć uwagę od jego osoby. Nic z tego. Kiedy zakuty w kajdanki pokazywał na zgliszczach, co wyprawiał, mundurowi musieli go chronić przed linczem mieszkańców.