Feralnego dnia Waldemar M. jechał razem ze swoim ojcem Janem (65 l.). Za kierownicą siedział 41-latek.
Przed skrzyżowaniem ulic w Czartajewie kierowca dostrzegł samochód czekający na możliwość skrętu w lewo. Postanowił ominąć go z prawej strony. Niestety, jego manewr się nie powiódł.
Auto złapało pobocze i Waldemar M. stracił nad nim panowanie. Aby ratować siebie i ojca, strażak odbił jeszcze kierownicą, ale na próżno. Osobówkę wyrzuciło na lewy pas jezdni, wprost pod jadącego z naprzeciwka tira na węgierskich numerach rejestracyjnych.
Siła uderzenia była tak wielka, że ratownicy na miejscu katastrofy nie potrafili rozpoznać marki zmiażdżonego samochodu. Syn i ojciec zginęli na miejscu - młodszy z nich osierocił dwójkę dzieci.
Mężczyzn pochowano z honorami - w ostatniej drodze towarzyszyła im zrozpaczona rodzina, tłumy mieszkańców oraz strażacy w przystrojonych czarnym kirem wozach gaśniczych.