Huki strzałów z broni palnej dało się słyszeć w poniedziałek 14 lipca w Gorzowie. 48-letni mieszkaniec Gorzowa Wielkopolskiego wybiegł na ulicę z tłuczkiem do mięsa i zaczął niszczyć wszystko wokół - samochody, witryny sklepowe.
- Na miejsce wysłaliśmy patrol policji. Wówczas 48-latek rzucił się na radiowóz, uderzał w niego siekierą, krzyczał i nie reagował na żadne polecenia. Policjanci musieli użyć broni. Jeden ze strzałów ranił mężczyznę w nogę – mówił wczoraj Sławomir Konieczny, rzecznik lubuskiej policji.
Mężczyzna zniszczył w sumie 14 samochodów, w tym radiowóz, wybijając szyby i uszkadzając karoserię. Wybił też szyby w dwóch witrynach sklepowych. Gdy zaczął uciekać dwa z 11 wystrzelonych w jego kierunku z policyjnej broni pocisków trafiły go w udo i okolice ucha. Mężczyzna padł na ziemię.
Według ekspertów akcja została przeprowadzona zgodnie z przepisami, jednak jak zauważył w rozmowie z TVN24 były wiceszef policji gen. Adam Rapacki, „akcję można było przeprowadzić inaczej".
- Jeżeli chodzi o podstawy prawne, policjanci mieli takie możliwości, ale wygląda to nieszczególnie i tak naprawdę mogli dokonać tego zatrzymania inaczej – mówił gen. Rapacki.
Były wiceszef policji tłumaczył również, dlaczego padło aż tyle strzałów. Przypominamy, że gorzowscy funkcjonariusze wystrzelili 11 razy.
- Kolejne strzały to chyba rzeczywiście coś z precyzją strzelania... ale też musimy mieć świadomość stresu, w jakim ci policjanci reagowali. Łatwo dzisiaj ich oceniać i być może niektórzy będą ich krytykować, ale to są sytuacje wyjątkowe i ekstremalne, więc trzeba bardzo dobrego wytrenowania, żeby trafić precyzyjnie np. w nogę – starał się wytłumaczyć Rapacki.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail