Do wypadku doszło w przedszkolu w małej miejscowości pod Sulęcinem (woj. lubuskie). Oliwka trzymała rączkę z boku pianina, a jej koleżanka zrzuciła klapę, która zadziałała jak gilotyna. Palec zawisł na kawałku skóry. - Na szczęście pani dyrektor szybko zabandażowała rączkę. Wezwała pogotowie i mnie - mówi mama Oliwki. Powiadomiona kobieta przyjechała do przedszkola jeszcze przed karetką. - Ratownik usłyszał, co się stało, ale zamiast obejrzeć paluszek córki i się nią zająć, zaczął wypełniać jakieś dokumenty i pytać o nazwisko. Po kilku chwilach powiedział, że mam sama jechać do szpitala w Gorzowie, bo w Sulęcinie, skąd on jest, nie ma chirurgii dziecięcej. Nie podał małej nawet środka przeciwbólowego - relacjonuje pani Roksana. Kobieta chwyciła dziecko i pobiegła do samochodu. Miała do przejechania 60 km. Liczyła się każda minuta. - Baliśmy się, że na przyszycie palca może być już za późno - mówi. Gdy dotarli do Gorzowa, lekarze stwierdzili, że na uratowanie palca jest mała szansa. Ale kiedy dziecko było już na stole operacyjnym, próbowali to zrobić. Na szczęście udało się im przyszyć paluszek.
Doktor Marek Zaręba (51 l.), wicedyrektor sulęcińskiego ZOZ, nie ma sobie nic do zarzucenia. - Ratownik postąpił słusznie. Koniec, kropka - mówi butnie. - Ale ja i tak zgłosiłam już sprawę prokuratorowi, mam nadzieję, że winni poniosą zasłużoną karę - mówi na koniec mama Oliwki.