Do dnia wypadku słupy stojące niedaleko byłej szkoły (dziś mieszczą się tu mieszkania i w jednym z nich mieszka Karol z rodziną) nie budziły strachu. Dochodziła godzina 18 i było już ciemno, gdy drobny chłopiec przechodził obok jednego z nich. - Gdy wydarzył się wypadek, byłam w świetlicy wiejskiej. Nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk i pobiegłam w stronę domu - opowiada Joanna Sobaszkiewicz, mama Karolka. Gdy kobieta dobiegła do syna, Karolek leżał już nieprzytomny i zakrwawiony. - Ten słup spadł mi na głowę, nic więcej nie pamiętam - mówi wciąż przerażony wypadkiem chłopiec. Malec od razu trafił do szpitala w Poznaniu, gdzie prawie tydzień był w śpiączce. Trwała dramatyczna walka o tlące się w kilkulatku życie. Chłopiec ma też za sobą skomplikowaną operację głowy.
- To był najgorszy czas w moim życiu. Baliśmy się, że Karol tego nie przeżyje - mówi mama chłopca i czule głaszcze go po główce. Mimo że chłopiec jest już w domu, końca leczenia nie widać: Karolowi trzeba przecież poprawić słuch. Sprawą wypadku zajmuje się już prokuratura we Wrześni. - Badamy, czy i kto jest odpowiedzialny za ten wypadek - mówi "Super Expressowi" Krzysztof Helik, prokurator rejonowy z Wrześni (woj. wielkopolskie). Postępowanie w sprawie wypadku jeszcze potrwa. - Gromadzona jest dokumentacja, zlecamy także czynności policji - informuje prokurator Helik. A burmistrz Wrześni Tomasz Kałużny przekonuje, że obiekt był systematycznie sprawdzany i nikt wcześniej nie zgłaszał, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo: - Pozostałe dwa identyczne słupy stoją stabilnie i prokuratura nie pozwoliła nam ich rozebrać.