Pan Robert w 2001 r. uległ wypadkowi. Złamał kręgosłup. Od tego czasu jest częściowo sparaliżowany. Porusza się na wózku inwalidzkim. Przed wypadkiem mężczyzna dostawał z ZUS rentę rodzinną, która przysługuje każdej osobie uczącej się po śmierci rodzica. Podczas wielomiesięcznego pobytu w szpitalu został jednak skreślony z listy uczniów swojej szkoły. Pracownik socjalny, który się nim wówczas opiekował, zapewnił go jednak, by o rentę się nie martwił, bo będzie ją nadal otrzymywał. I tak rzeczywiście było. - Nie wnikałem w to, jaki to rodzaj renty - mówi pan Robert. - Było dla mnie jasne, że skoro jestem niepełnosprawny, to renta po prostu mi się należy - stwierdza.
Zobacz też: ZUS zbankrutuje za osiem lat! Czeka nas katastrofa?
Tymczasem w 2010 r., dziewięć lat po wypadku, ZUS dopatrzył się, że pan Robert nadal dostaje rentę rodzinną. Z dnia na dzień wstrzymał wypłatę świadczeń i zażądał zwrotu aż 50 tys. zł. Mężczyzna odwołał się do sądu. Ten przyznał mu rację. W uzasadnieniu wyroku sędzia nazwał postępowanie urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych okrucieństwem. Ale urzędnicy nadal domagają się zwrotu pieniędzy. - Jak można tak traktować ciężko chorych ludzi? - załamuje ręce pan Robert. - Wyrok sądu nie odnosił się do tego, czy świadczenie było pobierane nienależnie - odpowiada Monika Kiełczyńska, rzecznik prasowy łódzkiego oddziału ZUS. - Ponieważ nasza instytucja stoi na straży Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, nasi prawnicy wnieśli apelację od tego wyroku - dodaje.
Dziś mężczyzna utrzymuje się z renty specjalnej, którą na jego wniosek przyznał mu prezes ZUS.
Czytaj również: CBA prześwietla ZUS!