W II RP dziewczynkom czas umilały lalki, najczęściej szmaciane, uważane za rozsądne zabawki codziennego użytku. Lale o porcelanowych głowach i wielowarstwowych sukniach można było zazwyczaj tylko podziwiać. Taką lalkę łatwo było stłuc. Kartony po butach stawały się salonikami, w których pudełka po zapałkach pełniły funkcję mebelków. Na prawdziwe domki dla lalek stać było nielicznych rodziców. Te najkunsztowniejsze rozkładało się na dwa skrzydła. Były w nich mebelki i kuchenki z garnkami wielkości paznokcia. Do tego małe drewniane lub porcelanowe laleczki, które można było sadzać za stołem i układać do snu. Popularną zabawką był niezawodny miś, wypchany trocinami i obszyty aksamitem lub pluszem. W równej mierze sprawdzał się jako zabawka chłopięca, co dziewczyńska.
Czas wolny w II RP
Przedwojenne mieszczaństwo, reglamentując dzieciom czas wolny, trzymało się zasad patriarchatu. Chłopcy mogli do woli bawić się w wojnę na podwórku. Chyba że akurat byli chorzy. Wtedy trzymało się ich w ciepłym łóżku z termoforem, dając do zabawy książeczki o wojnie. Każda szanująca się mieszczańska familia uważała za celowe uczyć dziewczynki robótek ręcznych. Było to zajęcie kształtujące charakter. Panienki robiły więc szaliki dla misiów, haftowały i obrębiały chustki do nosa.
Czytaj także: SUPER HISTORIA: Wywczasy z FWP. „Wakacyjny przywilej” ludu pracującego
W co się bawić?
Wynalazkiem przedwojennym, wykorzystanym w latach 60. XX w. do promowania gibkiej sylwetki, było koło hula-hop. Bawiły się taką zrazu bambusową obręczą starsze dziewczynki z arystokratycznych i mieszczańskich domów, podczas gdy za fajerką biegały głównie dzieci stróżów i kucharek. Fajerkę toczyło się za pomocą patyka lub metalowego pręta. Utrzymanie jej w płaszczyźnie pionowej wymagało nie lada wprawy. Urządzano zawody w toczeniu fajerek, toczono je z uwagą, a mistrzowie robili to mimochodem, przy okazji. Np. posyłani po coś, zabierali ze sobą fajerkę. EJ
Marusia, Janek i… Szarik
W czasach PRL popularne seriale wojenne wywierały ogromny wpływ na dziecięcą wyobraźnię. Dziewczynki marzyły o tym, żeby być jak Marusia, a chłopcy, jeśli nie chcieli być Jankiem, Gustlikiem ani Grigorijem, przepadali za rolą Szarika. W grach i zabawach w wojnę zawsze wygrywali Polacy, ponieważ w dziecięcej świadomości tamtych pokoleń, to Polska wygrała całą wojnę, i tyle.
Czytaj także: Cała sala śpiewa z nami... Karnawał w PRL
ZOBACZ nasza galerię zdjęć gier i zabaw z PRL:
O obrotach, nie tylko sfer
W ciągu międzywojnia karierę zrobiły zabawki, które na pokolenia zawojowały dziecięcą wyobraźnię. Jedną z nich jest wymyślony w XVIII w. kalejdoskop. Kto akurat nie bawił się z rodzeństwem, spędzał czas z kalejdoskopem przy oku. Podobnie jak kolejna kultowa zabawka, blaszany bączek, kalejdoskop należał do grupy zabawek hipnotycznych. Po prostu nie można było przestać nim obracać. Nałogowców rozpoznawało się po ciemnej obwódce wokół prawego oka. Wirujące w nieskończoność bączki bawiły zwłaszcza młodsze dzieci. Były toczone z blachy aluminiowej i bajecznie kolorowe. Należały, obok pozytywek, do rzadkich przed i po wojnie zabawek mobilnych.
Rzut oka na ścianę
W latach 60. najczęściej kupowaną zabawką z wyższej półki był rzutnik. Za pomocą umieszczonego z boku pokrętła przesuwało się na tle soczewki i żarówki kolorową kliszę. Kolejne klatki rzucane na białą ścianę lub prześcieradło dawały namiastkę srebrnego ekranu. Można było w ten sposób poznać dramatyczną historię „O Jasiu i Małgosi”, którzy nie mogli się umyć, ponieważ z kranu leciał sok wiśniowy. Albo o „Dwóch mamach lali Brygidy”, z których jedna była humorzasta i agresywna, a druga ciepła, opiekuńcza i umiała szyć. Rozświetlony łan złotego zboża przemierzał po ścianie „Mały Janek Wędrowniczek”. Stylowy, „garbaty” rzutnik z czarnego bakelitu sprawiał, że dzieci PRL-u mogły poczuć się jak w kinie.
Widoczki, niebka, sekrety
Zabawa, szczególnie popularna wśród dziewcząt, polegała na tworzeniu pewnego rodzaju kolażu. W ziemi, w miejscu zwykle ustronnym (np. zakątku podwórka lub boiska szkolnego) tworzyło się małe zagłębienie, do którego trafiały np. kwiatki, guziczki, koraliki czy sreberka po czekoladzie. Powstałą w ten sposób kompozycję plastyczną nakrywało się kawałkiem szyby i przysypywało ziemią. O „widoczkach” wiedzieli tylko wtajemniczeni. Aby obejrzeć finalny efekt trzeba było odnaleźć „niebko” i oczyścić jego fragment z powierzchni z ziemi. Zabawa była szczególnie popularna w czasach PRL, gdy telewizja nie była powszechnie dostępna.
Trzepak, guma, kapsle
Nie było internetu i smartfonów, a mimo to dzieci w PRL nie narzekały na nudę. Młodsze należały do zuchów, starsze do harcerstwa, więcej niż dzisiaj pomagały rodzicom i opiekowały się rodzeństwem. Gdy już miały czas dla siebie, wychodziły z domu, często z kluczem zawieszonym na szyi. Największą karą był zakaz wyjścia na podwórko. Tam dzieciaki bawiły się w chowanego, berka, podchody, grały w klasy i w dwa ognie. Chłopcy uwielbiali kapsle i cymbergaja, dziewczynki pasjonowały skakaniem przez gumę, z figurami, bez skuch, rozpoczynając na wysokości kostek, dochodząc aż do pasa. Popularna była skakanka i hula-hop. Na podwórku obowiązkowo był trzepak - kultowe miejsce spotkań towarzyskich i sportowych akrobacji.
„Miś - przyjaciel najmłodszych”
„Miś” był pierwszym czasopismem dla dzieci po wojnie. Dwutygodnik można było nabyć w każdej budce Ruchu. Zawierał kultowe opowiadania o Misiu Uszatku, rubryki - Gapiszona i Pana Hipopopo, a w środku na utwardzonym papierze była wycinanka. Dzieci, albo rodzice dzieciom, czytali też Misiową Encyklopedię, rozwiązywało się zagadki i rebusy. Pismem dla troszkę starszych dzieci był „Świerszczyk”. Na początku lat 70. tygodnik ten ukazywał się w 900 tys. egzemplarzy. Uczniowie sięgali po „Płomyczek” i harcerski tygodnik „Świat Młodych” z komiksem na ostatniej stronie.