Za losem milionów ludzi, podróżujących w wagonach towarowych razem z krowami i końmi, wycieńczonych i niepewnych jutra, stała wielka polityka.
Wschodnią granicę Polski wielka trójka (Stalin, Roosevelt i Churchill) ustaliła już pod koniec 1943 r. w Teheranie. We wrześniu 1944 r. powołany w Moskwie PKWN podpisał z republikami litewską, białoruską i ukraińską układy o przesiedleniach ludności polskiej. Kiedy w Jałcie sankcjonowano nowy porządek, mijały właśnie dwa miesiące od wyruszenia pierwszego transportu polskich repatriantów z Ukrainy.
Wagony stawały w polu. Spali, gdy mogli
Wagony stawały w szczerym polu, czasem na kilka dni. Ludzie podróżujący w tak zwanych węglarkach, bo i takie wagony doczepiano w razie tłoku, kryli się przed deszczem, klecąc osłony z koców. Dzieci chorowały, bydło wyło z głodu, nikt nie wiedział ani kiedy, ani jak skończy się wyprawa na Ziemie Odzyskane. Podróżni spali na tobołkach, ale i to nie zawsze było możliwe.
Władze Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej chciały usunąć polską ludność szybko, mimo że nie miały do tego środków. W rezultacie repatrianci miesiącami czekali na transport, chroniąc się w dworcowych poczekalniach, w strachu przed atakami ukraińskich nacjonalistów.
ZOBACZ: Polska następna na celowniku Putina?
Repatrianci zmieniali transporty i plany na własną rękę, poszukiwali miejsca do życia niekoniecznie tam, gdzie ich wysadzano. W poniemieckich domach osiedlali się nie tylko przesiedleńcy, lecz także osadnicy ze środkowej Polski.
Od 1944 do 1948 r. ponad 2 mln Polaków przesiedlono z terenów wcielonych do ZSRR na ziemie zachodnie, z których wywieziono ponad 3,5 mln Niemców. "Mieliśmy nakaz wyjazdu, musieliśmy wyjechać wszyscy", wspominali repatrianci po latach, i opisywali przypadki swoich opornych sąsiadów, którzy nie chcąc porzucić rodzinnej ziemi, kończyli w obozach na Kołymie. Lwowski bojkot nawoływania do wyjazdów natchnął Chruszczowa do, na szczęście niepopartego przez Stalina, pomysłu deportowania lwowiaków na Syberię. Na Litwie dla odmiany opuszczanie wsi przez polską ludność nie było władzom na rękę, dlatego utrudniały repatriację. Za to Białoruś Polacy opuszczali szybko, wiedząc, że pod obcymi rządami nie czeka ich nic dobrego.
Dzieli nas przepaść
Według założeń Ministerstwa Ziem Odzyskanych na Warmię i Mazury, Pomorze Zachodnie i w Poznańskie mieli trafić mieszkańcy Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny, Polesia i Podlasia. Z Wołynia i Galicji Wschodniej przesiedlano ludzi głównie na Górny i Dolny Śląsk. Jednak drogi Polaków wiodły nie tak, jak chciały władze. Zasada "wieśniacy na wsie, miastowi do miast" też często była łamana. Ludność wiejska kleciła chlewiki i obórki na podwórkach miejskich kamienic.
Na poniemieckich wsiach repatrianci nie potrafili się odnaleźć, zastawszy w przejmowanych gospodarstwach udogodnienia, do których nie przywykli. Ziemie opuszczone i zasiedlane często dzieliła przepaść cywilizacyjna. Maszyny rolnicze i inne "germańskie wynalazki" lądowały na kupie złomu. Jeden z repatriantów tak wspominał minięcie rowu granicznego pomiędzy Polską i byłymi Prusami: "Było to jakby wkroczeniem do nowego świata: brukowana dotychczas droga przeszła w asfalt, drewniane chałupy zniknęły. Domy były murowane, z czerwonej cegły, pokryte dachówką. Powiało obcością"...
Nowy, splądrowany świat
Repatrianci nie wiedzieli, jak długo przyjdzie im mieszkać w nowym miejscu. Latami żyli więc na walizkach, czekając na powrót na swoje Kresy. Wojenne doświadczenia wskazywały na to, że z ludnością cywilną nie liczy się już nikt. Panowało przekonanie, że z dnia na dzień ktoś, gdzieś w Warszawie albo w Moskwie, może zadecydować o losie całego narodu, na nic się nie oglądając. Przybywający na nowe tereny Polacy zastawali wiele oznak rabowania mienia przez Rosjan i szabrowników.
Radzieccy żołnierze niszczyli i odbierali wszystko, co się dało. "Wszystko, co było w domach, trzeba było odwieźć do specjalnego punktu. Zwożono tam meble, maszyny, urządzenia. Te towary były później ładowane na wagony i wywożone do Rosji" - opowiadał po latach jeden z przesiedlonych na Dolny Śląsk.
Działo się tak, mimo że na mocy umowy podpisanej w Moskwie między Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej RP a rządem ZSRR ten ostatni "zrzekał się na rzecz Polski wszelkich pretensyj do mienia niemieckiego i innych aktywów". Powszechnie niszczono niemieckie zabytki, dzieła sztuki, książki. Postępowali tak zarówno Rosjanie, jak i Polacy.