- Teraz albo nigdy! - oświadczył generał Eisenhower po wysłuchaniu syntezy prognozy pogody przygotowanej przez kapitana Jamesa Martina Stagga. Zbiorcze dane główny meteorolog armii brytyjskiej dostarczał od tygodni, nie mając wielkich nadziei na przekazanie dowództwu "największego widowiska świata" pomyślnych wieści. "To nie sadzawka!" - irytował się za każdym razem, kiedy pogoda nad kanałem La Manche nie zachęcała do przeprawy. Na warunki odpowiednie do inwazji można tu było czekać nawet 3 lata. Na szczęście nadciągnął wyż i przyszła wreszcie prognoza, którą Eisenhower skwitował słowami "Okay, let's go!".
Dobry front nadchodzi
Nocą z 4 na 5 czerwca 1944 r. przewidywano wzrost ciśnienia atmosferycznego za mniej więcej dobę. Powodzenie wielkiej akcji aliantów zależało od spełnienia listy warunków minimum. Musiało być jasno, a fale nie mogły być wysokie. Zdecydowano o inwazji 6 czerwca, ponieważ front znad północnego Atlantyku niósł poprawę podłej pogody. Wyż zapewniał kilka spokojnych dni, bez sztormu zamieniającego desantowe barki w pływające trumny, a transportowane przez kanał czołgi w złom z zalanymi silnikami. Księżyc w pełni mógł wskazywać cele bombardującym alianckim samolotom i podnosić celność zrzutów desantowych. Minimalnej wymaganej widoczności, wynoszącej 4,5 km, nie zmniejszały rzadkie, wiszące wysoko chmury. Na korzyść wojsk inwazyjnych działał też odpływ. Nadchodziła wymarzona "pogoda dla przeprawiaczy".
Nie tam, gdzie czekają
Pogoda pogodą, ale wielki plan Eisenhowera opierał się na zaskoczeniu. Niemców trzeba było utrzymać w mylnym przekonaniu, że desant nastąpi nie później niż w maju. W ramach operacji "Fortitude", kierowanej przez generała George'a Pattona, łudzono wroga fikcyjną inwazją. Armia atrap miała nawet lipny sztab, ślący w eter fałszywe rozkazy i meldunki. Dezinformację siał wywiad, zatrudniający niemieckich szpiegów przekabaconych na stronę aliantów. Świetny w rzekomej współpracy z Abwehrą był między innymi Polak Roman Czerniawski, podwójny agent o pseudonimie Brutus. Tacy jak on zwiedli nazistowskie dowództwo, przekonując je, że inwazja nastąpi w rejonie Pas-de-Calais, gdzie kanał jest najwęższy. Po zmyleniu wroga i doczekaniu się dobrej aury już po swoich słynnych "let's go!" i "teraz albo nigdy" generał Eisenhower skierował do żołnierzy dużo wznioślejsze słowa: "Odwraca się karta historii, a wolni obywatele świata maszerują wspólnie ku zwycięstwu!". Nie pomylił się. Już 80 dni później alianci defilowali ulicami Paryża.
Zobacz: Super Historia: Bój Luftwaffe z RAF
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail