Maluchem na wakacje
Nie był duży, ale pojemny jak mało który samochód. Można było do niego zapakować czteroosobową rodzinę, psa, bagaż i przejechać Polskę wzdłuż i wszerz, a nawet ruszać na podbój Czechosłowacji, Węgier czy Bułgarii. Fiat 126 wypchany do granic możliwości pędził jak szalony. Można było nim wyciągnąć dziewięćdziesiąt, czasami nawet setkę na godzinę. Z wiatrem we włosach, w nosie i oczach, bo w upalny dzień trzeba było otwierać wszystkie okna, pruło się przez Polskę. A gdy temperatura sięgała zenitu, robiło się postój i na kocyku pod drzewem przy drodze przeczekiwało największy upał.
Karawaning w PRL-u
Za szczęściarza uchodził ten Kowalski, który oprócz samochodu posiadał przyczepę campingową. Prawdziwym hitem czasów PRL była ta zaprojektowana specjalnie do fiata 126 p. Taki „dodatek” do auta zapewniał poczucie niezależności. Już nie trzeba było martwić się o namiot czy pokój w ośrodku – nocleg zabierało się ze sobą. Przyczepy posiadały wszystko, czego potrzeba na wyjeździe: aneks kuchenny z dwupalnikową kuchenką gazową i zlewem oraz cztery miejsca do spania: po dwa dla dorosłych i dla dzieci. Znalazło się też miejsce na 10-litrowy zbiornik na wodę, na szafę ubraniową i gospodarczą, stolik, a później nawet na lodówkę.
Czytaj także: Tyle płaciliśmy w PRL i latach 90-tych! Pamiętasz te ceny? SPRAWDŹ!
Wczasy na campingu
Popularną formą spędzania wolnego czasu w PRL-u były wakacje na polach namiotowych w przyczepie kempingowej albo namiocie. Campingi najczęściej usytuowane były nad morzem, jeziorami i zalewami. Z tej formy wypoczynku korzystali wszyscy. Infrastruktura nie była zbyt rozbudowana, ale toalety i wspólne prysznice wystarczały urlopowiczom. Biwakowanie na łonie natury miało swój niezapomniany urok. Było pływanie, kajaki, rowery wodne, plaża i wieczorna zabawa. Do szczęścia wystarczyły te atrakcje.
Wsiąść do pociągu
Do pociągu nie wchodzono, ale wskakiwano już wtedy, gdy skład wtaczał się na peron. Zanim pociąg na dobre się zatrzymał co sprytniejsi przedostawali się przez okno do przedziału, zaraz za nimi wędrowały bagaże, a potem reszta towarzystwa. Gdy pociąg zaczynał swój bieg z danej stacji, bardziej zapobiegliwi skradali się na bocznicę, by wcześniej zająć przedział lub chociaż jego część. W środku na podróżnych czekały kolejne atrakcje, jak brak klimatyzacji i nieotwierające się okna. Ci, którym nie udało się zdobyć miejsca w przedziale, stali stłoczeni w korytarzu lub w ubikacji ściśnięci niczym sardynki w puszce. Trochę lepiej było w składach, które posiadały wagony restauracyjne i wagony sypialne WARS-u. W tym pierwszym można było chwilę odetchnąć, pod warunkiem, że coś się zamówiło. Te drugie były dostępne dla elit. Nie tylko ze względu na cenę, ale również na bardzo ograniczoną liczbę miejsc. Na dodatek na liniach krajowych były one rarytasem.
Czytaj także: SUPER HISTORIA: PRLuksus – asortyment z marzeń
Podróż „ogórkiem”
Tak powszechnie nazywano dawne autobusy. Jazda „ogórkiem” nie była ani łatwa, ani przyjemna. Autobusy były niewygodne, ciasne, spóźniały się i „pachniało” w nich benzyną. Najważniejsze jednak było to, że dojeżdżały do najmniejszych wiosek i zabierały oczekujących pasażerów. Podróżni wytrzymywali i ścisk – „ogórek” potrafił pomieścić nawet 100 osób – i duchotę. Nikt wtedy nie myślał o komforcie jazdy. W latach 70. pojawiły się na polskich drogach nowoczesne jugosłowiańskie sanosy wyposażone w lotnicze fotele i lampki nad każdym siedzeniem. Te autobusy jeździły jednak tylko na liniach pospiesznych i dalekobieżnych.
Jedziemy autostopem
W PRL-u najpopularniejszą formą podróżowania wśród młodzieży był autostop. Żądny przygód młody człowiek, zanim wyruszył w pierwszą podróż, musiał uzyskać imienną książeczkę autostopowicza, w której znajdowały się kupony z liczbą kilometrów. Kupon zostawiało się kierowcy, który mógł go wysłać do biura turystycznego i wziąć udział w losowaniu fantastycznych nagród. To sprawiało, że kierowcy chętnie zabierali pasażerów na gapę. W taki to sposób młodzi ludzie mogli zjeździć całą Polskę.
Domki z dykty
Polacy chętnie spędzali wakacje w ośrodkach zakładowych. Te oferowały głównie domki z płyty pilśniowej, które były mniejsze od baraków, z pryczami zamiast łóżek i miednicą z wiadrem zamiast łazienki. Mimo spartańskich warunków ośrodki te cieszyły się dużą popularnością. W takim ośrodku znajdował się także oddzielny budynek murowany, w którym mieściła się stołówka żywiąca większość wczasowiczów. Była też świetlica, gdzie odbywały się wieczorki taneczne przy dansingowych przebojach. Z biegiem lat domki z dykty doczekały się modernizacji, miały ciepłą wodę, zaplecze kuchenne, toaletę i prysznic, a także telewizor czy lodówkę.
Schroniska górskie
Miłośnicy gór bezpieczną przystań znajdowali w schroniskach turystycznych. Ich standard nie był zbyt wysoki, a mimo to ciągnęły do nich rzesze wędrowców. Spano na łóżkach z siennikami lub w śpiworze na podłodze. Dzielono się chlebem, konserwa i herbatą, bo każdy, kto zostawał na noc, wykładał na stół przywiezione z domu wiktuały. Rano wyruszało się na górskie szlaki, a wieczorem przy dźwiękach gitary spędzało miło czas.
Popularne destynacje zagraniczne
W PRL wakacyjne wyjazdy zagraniczne były marzeniem. Na takie wojaże, głównie do krajów tzw. demoludów, mogli sobie pozwolić tylko nieliczni. Mekką polskich turystów w tamtym okresie był węgierski Balaton albo kurorty nad Morzem Czarnym, takie jak Słoneczny Brzeg, Złote Piaski, Jałta na Krymie. Jeżdżono też do Jugosławii, która wielu Polakom kojarzyła się ze światem zachodnim. Często zagraniczne wyjazdy obok turystycznych atrakcji, były także okazją do tego, by zarobić. Wyjazd musiał się zwrócić.
W kąpieli
Zanim w latach 60. pojawiło się bikini, panie najczęściej plażowały w kostiumach jednoczęściowych. Dzięki wprowadzeniu tkanin elastycznych były one bardziej przylegające i odważne. W latach 70. pojawił się strój topless, składający się tylko z majtek. Po modzie na dwuczęściowe kostiumy z usztywnianymi stanikami, popularność zdobyły głęboko wycięte stroje jednoczęściowe, odsłaniające pośladki i biodra. Panowie najpierw zakładali kąpielówki z paskiem i krótkimi nogawkami, a w latach 70. przerzucili się na obcisłe slipki.
Niezbędnik urlopowicza
Podczas wakacyjnego wyjazdu konieczny był odpowiedni ekwipunek. Plecak ze stelażem, ciężki namiot z tropikiem, koc czy później śpiwór, dmuchany materac i krzesła turystyczne to tylko część niezbędnika z czasów PRL. Na wyposażeniu turysty znajdowała się także butla gazowa z palnikiem, prymus, czyli mała kuchenka benzynowa, czy kocher – prosta kuchenka na spirytus lub denaturat. Na wyjazd zabierało się aluminiowe lub stalowe menażki zamykane od góry głęboką pokrywką, która spełniała funkcję patelni. Zabierano też niezastąpioną grzałkę nurkową do gotowania wody i tzw. łyżkowidelec.
Kultowe konserwy
Podstawą żywienia na biwaku i nie tylko były konserwy: mielonka Pek – gulasz angielski – o słonawym smaku z galaretką, którą można było jeść do kanapek i stosować jako mięsną wkładkę w daniach na ciepło oraz konserwa turystyczna, czyli klasyczna mielonka wieprzowa w zielonej puszce. Hitem był paprykarz szczeciński, produkowany od lat 60. z ryżu, rybiego mięsa, cebuli i koncentratu pomidorowego. Początkowo produkowany był z ryb afrykańskich, później do środka trafiały mintaj, miruna czy błękitek ale też ości, łuski i fragmenty płetw.