Historia Daniela Andrzejaka (34 l.), ojca piątki małych dzieci, poruszyła ludzi. Niespełna miesiąc temu, po urodzeniu najmłodszej Roksany zmarła jego żona Barbara (31 l.). Pan Daniel nie miał właściwie chwili, by przeżyć żałobę po ukochanej - zajął się dziećmi. Nie wyobraża sobie, by trafiły do obcych ludzi. Jednocześnie boi się tego, bo zrezygnował z pracy, nie ma stałego zasiłku. Jak czuły radar wychwytuje słowa o tym, że może stracić dzieci. Ostatnio przestraszyły go słowa Doroty Zawadzkiej, społecznej doradczyni rzecznika praw dziecka, znanej jako superniania. - Jednoznacznie dała mi do zrozumienia, żebym nie nagłaśniał w mediach sytuacji, w jakiej się znalazłem, i wtedy zacząłem się obawiać, że być może jacyś urzędnicy zechcą mi zabrać dzieci - opowiada nam pan Daniel.
Zobacz: Superniania pozwie "Wprost"?
Superniania jest zdziwiona jego słowami. - Przeciwnie, uspokajałam go, a nawet zadeklarowałam, że przykuję się do jakiejś rury, jeśli dojdzie do odebrania mu dzieci. Odradzałam mu wyjazd do telewizji, bo uważam, iż on i jego dzieci potrzebują spokoju. Ich dom jest zarzucony paczkami, dzwonią obcy ludzie, ciągle ktoś się tam kręci. Pan Daniel nie do końca rozumie, co się wokół niego dzieje. Jemu nie jest potrzebne zainteresowanie na kilka dni, ale pomoc na przynajmniej 18 lat. Były ze mną cztery osoby, z których każda może zaświadczyć moją wersję. Pan Daniel musiał opacznie mnie zrozumieć. Będę u niego w najbliższym czasie, więc wyjaśnię i uspokoję go - mówi nam Dorota Zawadzka.