Świadkowie pogrążają Rokitę

2009-02-27 8:15

To już nie przelewki! Znany publicysta Jan Rokita (50 l.) powinien już pakować kapelusze, bo za chwilę zostanie wezwany przez niemiecki sąd. Większość świadków, którzy złożyli zeznania w śledztwie dotyczącym karczemnej awantury na monachijskim lotnisku, jednoznacznie wskazują Rokitę jako prowodyra burdy.

Rokitę pogrąża szczególnie świadectwo lekarza. To on badał stewardesę, którą w napadzie furii poturbował polski publicysta. I potwierdził obrażenia na jej ciele.

- Śledztwo w sprawie polskiego polityka, który został wyprowadzony z samolotu w Monachium, trwa - mówi nam Hans Peter Kammerer, rzecznik policji Oberbayern-Nord. - Zgłosili się świadkowie, złożyli oświadczenia, niektórzy też skargi. Pan Rokita również złożył skargę. Niebawem przekażemy sprawę do sądu - dodał Kammerer. W śledztwie zeznawało około 20 świadków. O burdzie z udziałem Jana Rokity opowiedział policji m.in. Szwajcar Cengiz Peker (46 l.). - Zdecydowałem się zeznawać na policji, ponieważ ta sprawa zbulwersowała mnie. Byłem zły, bo opóźnienie lotu spowodowane było w dużej mierze przez tego pana. Później usłyszałem, że ten pasażer zrzuca winę na stewardesę. Ja nie zauważyłem, by obsługa samolotu zachowywała się niewłaściwie - mówi Szwajcar. W aktach sprawy znajduje się też m.in. świadectwo lekarza o obrażeniach ciała stewardesy, z którą mocował się Jan Rokita. O tym, co stanie się dalej z awanturnikiem, wkrótce zdecyduje niemiecki sąd. A publicysta z Krakowa na pewno będzie się musiał stawić przed niemieckim wymiarem sprawiedliwości.

Od burdy na pokładzie samolotu Lufthansy minęły dwa tygodnie. Rokita, który na lotnisku w Monachium darł się, jakby go ze skóry odzierali, zaszył się w Krakowie. Ma się jednak czym martwić. Niemieckie prawo traktuje bowiem wszelkie przestępstwa na pokładzie samolotu bardzo surowo. Za naruszenie nietykalności cielesnej pracownicy Lufthansy Rokicie grozi nawet pięć lat więzienia. Albo wysoka grzywna.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki