Rokitę pogrąża szczególnie świadectwo lekarza. To on badał stewardesę, którą w napadzie furii poturbował polski publicysta. I potwierdził obrażenia na jej ciele.
- Śledztwo w sprawie polskiego polityka, który został wyprowadzony z samolotu w Monachium, trwa - mówi nam Hans Peter Kammerer, rzecznik policji Oberbayern-Nord. - Zgłosili się świadkowie, złożyli oświadczenia, niektórzy też skargi. Pan Rokita również złożył skargę. Niebawem przekażemy sprawę do sądu - dodał Kammerer. W śledztwie zeznawało około 20 świadków. O burdzie z udziałem Jana Rokity opowiedział policji m.in. Szwajcar Cengiz Peker (46 l.). - Zdecydowałem się zeznawać na policji, ponieważ ta sprawa zbulwersowała mnie. Byłem zły, bo opóźnienie lotu spowodowane było w dużej mierze przez tego pana. Później usłyszałem, że ten pasażer zrzuca winę na stewardesę. Ja nie zauważyłem, by obsługa samolotu zachowywała się niewłaściwie - mówi Szwajcar. W aktach sprawy znajduje się też m.in. świadectwo lekarza o obrażeniach ciała stewardesy, z którą mocował się Jan Rokita. O tym, co stanie się dalej z awanturnikiem, wkrótce zdecyduje niemiecki sąd. A publicysta z Krakowa na pewno będzie się musiał stawić przed niemieckim wymiarem sprawiedliwości.
Od burdy na pokładzie samolotu Lufthansy minęły dwa tygodnie. Rokita, który na lotnisku w Monachium darł się, jakby go ze skóry odzierali, zaszył się w Krakowie. Ma się jednak czym martwić. Niemieckie prawo traktuje bowiem wszelkie przestępstwa na pokładzie samolotu bardzo surowo. Za naruszenie nietykalności cielesnej pracownicy Lufthansy Rokicie grozi nawet pięć lat więzienia. Albo wysoka grzywna.