W tej sprawie więcej jest znaków zapytania niż twardych faktów. Kim był kierowca? Jak to się stało, że na prostej drodze nieopodal Świdnicy (woj. dolnośląskie) stracił panowanie nad kierownicą, zjechał na pobocze, uderzył w drzewo i przekoziołkował do rowu? Na te pytania usiłują odpowiedzieć śledczy z Komendy Powiatowej Policji w Świdnicy. Na razie bezskutecznie. Pewne jest tylko, że golfa prowadził mężczyzna, a do tragedii doszło we wtorek tuż po godzinie 14, bo właśnie wtedy Ochotnicza Straż Pożarna w Rogoźnicy została wezwana do wypadku. - Z informacji, jakie podał nam dyżurny, wynikało, że auto wypadło z drogi, stanęło w płomieniach, a w środku jest kierowca - opowiadają strażacy. Kilka minut później byli na miejscu. Ujrzeli, jak przygodni kierowcy usiłują stłumić płomienie samochodowymi gaśnicami. - Nie mieli szans, ogień był za duży. Potem opowiadali, że mężczyzna, który jechał golfem, wyczołgał się z auta, ale po chwili wrócił do niego, jakby chciał coś z niego zabrać. I wtedy nastąpił wybuch - dodają ochotnicy. Ich relację potwierdza kapitan Waldemar Sarlej, strażak ze Świdnicy. Jak wynika z zeznań świadków, kierowca golfa konał w męczarniach.
- Zwłoki były zbyt zwęglone, by od razu ustalić jego tożsamość. To wymaga czasu - mówi nadinsp. Robert Topolski ze świdnickiej policji. W spalonym wraku nie odnaleziono też żadnych dokumentów, które mogłyby pomóc w identyfikacji ofiary.
Zobacz: Ewa Kopacz: Nie przyjmę sprawozdania Andrzeja Seremeta