Choć mężczyzna miał obowiązek zapewnić rodzicom dożywotnio dach nad głową, to zamiast tego ich dom wystawił na sprzedaż, a potem skazał ich na życie z zupełnie obcymi ludźmi.
- Syn sprzedał nas. Jak nasze dziecko mogło nam zrobić taką krzywdę?! - płacze pani Genowefa, pochylając się nad małżonkiem. - Nie jesteśmy już u siebie - powtarza staruszka, nie mogąc się pogodzić z perfidią najmłodszego z trzech synów.
Jedenaście lat temu państwo Szkarłatowie z Lgoty (woj. małopolskie) zapisali mu dom, zapewniając sobie prawo dożywotniego w nim mieszkania. Byli pewni, że na stare lata syn zapewni im opiekę. Troska syna była im tym bardziej potrzebna, że pan Eugeniusz cierpi na chorobę Parkinsona i jego stan zdrowia się pogarsza. Staruszkowie przez lata żyli spokojnie, wiedząc, że dokończą żywota u boku ukochanego syna...
Dlatego wiadomość, którą właśnie dostali, poraziła ich jak grom z jasnego nieba. Nagle ich syn zaczął pakować swoje manatki i oznajmił, że gospodarstwo sprzedał. - Coś ty zrobił?! - pytała załamana matka Eugeniusza Stanisława (51 l.), gdy ten się pakował. - Zabiłeś mnie i ojca - oskarżała kobieta, ale na synu nie robiło to wrażenia.
Na początku czerwca do domu wprowadzili się nowi właściciele, a Szkarłatowie poczuli się intruzami. Mają do dyspozycji teraz tylko dwa pokoje, a łazienkę i kuchnię muszą dzielić z obcymi ludźmi. - Wstawiliśmy wannę i pralkę - pokazuje zapłakana staruszka. - Kuchnię też urządziliśmy, a teraz oni gotują na naszym piecu. Jakby tego było mało, ze spiżarni wyrzucili wszystkie nasze rzeczy - pęka jej serce.
Nowi właściciele zapewniają, że nie są potworami, a dom kupili legalnie.
- Szanujemy panią Gienię i jej męża i nie zrobimy im krzywdy - zapewnia Tadeusz K. - Oni mają służebność do jednego pokoju, a my pozwalamy im być w dwóch.
Do Szkarłatów nie trafiają jednak takie tłumaczenia. Tak naprawdę strata domu boli ich mniej niż to, że ich "najukochańszy" syn zgotował im taki los.