Dramat rozegrał się w nocy. W małym domku we wsi Gozd (woj. zachodniopomorskie) spali już wszyscy, z wyjątkiem zasmuconej matki. - Mój syn jest chory na schizofrenię. Od dłuższego czasu mnie nie słuchał i nie mogłam zmusić go, by wziął leki. Mogłam tylko patrzeć, jak z dnia na dzień staje się coraz bardziej agresywny - opowiada pani Olga.
>>> Opole: znaleziono zwłoki chłopaka na drzewie. Popełnił samobójstwo?
Kobieta siedziała w kuchni, rozmyślając o mężu, który zmarł przed dwoma miesiącami. Myślała też o synu, kiedy właśnie stanął on w drzwiach. Miał dziki wzrok.
- Gdy na niego spojrzałam, już wiedziałam, że nie ma dobrych zamiarów - opowiada. Syn bez ostrzeżenia rzucił się na matkę. Okładał ją pięściami, a gdy upadła, kopał po głowie i skakał po żebrach. Potem wywlókł mamę z domu i powiesił za nogi na pobliskim drzewie. - Modliłam się na głos do Boga. Błagałam o życie. W duszy wierzyłam, że syn choć na chwilę się opamięta i wezwie lekarza, że nie da mi tak umrzeć - mówi pani Olga.
- I Bóg mnie wysłuchał. Syn przestał bić. Wezwał pogotowie i uciekł.
Roman K. pojechał do oddalonych o 15 km Bobolic, do rodzinnego domu swojej byłej narzeczonej. Tu zrobił awanturę i powiesił na płocie psa gospodarzy.
Krótko potem Roman K. był już w rękach policji. Przebywa teraz na dziesięciodniowej obserwacji na oddziale psychiatrycznym w Koszalinie. Tu otrzymuje leki i dopiero gdy wróci do równowagi psychicznej, zostanie przesłuchany.
- Ja mu wybaczam, byleby tylko został zmuszony do leczenia. Najlepszy dla niego byłby szpital psychiatryczny - dodaje ze smutkiem pani Olga.