Tego dnia od wczesnego ranka Danuta Karkut zajmowała się powierzonym jej opiece Mateuszkiem. Kiedy rodzice chłopca poszli do pracy, kobieta postanowiła wybrać się z dzieckiem do kościoła, a później na zakupy. Wsadziła malca do wózka i ruszyli. - Było około godz. 8, zbliżaliśmy się do naszej parafialnej świątyni. To był moment. Nagle poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Odepchnęłam wózek - opisuje pani Danuta.
Chodnik zapadł się, betonowe płyty runęły w dół, a z nimi przerażona kobieta. - Rozłożyłam szeroko ręce, by ziemia mnie nie pochłonęła. Wpadłam w czeluść, która ciągle się pode mną pogłębiała. W tej dziurze czułam się jak w piekle. Gruz poranił mi nogi. Wszystko mnie bolało. Byłam oszołomiona - wspomina chwile grozy.
Wszystko widziała przechodząca obok kobieta. Zaczęła wyciągać uwięzioną w dziurze panią Danutę. - Kiedy to się udało, odetchnęłam. Razem zadzwoniłyśmy na pogotowie. Na szczęście moje kości były całe. Obolała, z siniakami i opuchlizną wróciłam do domu i na razie nie zamierzam się z niego ruszać. Boję się iść po chodniku. Będę miała chyba traumę do końca życia - żali się Danuta Karkut.
Zobacz też: Czesław Mozil nie odpowie za seks w kościele
Ale i tak wierzy, że opatrzność czuwała nad nią. Mateuszkowi nic się nie stało, bo zdążyła odepchnąć wózek i wybawić go z opresji. Ona też wpadłaby głębiej, gdyby nie zaparła się rękoma o brzeg osuwiska. - Kiedy w końcu wybiorę się do kościoła, podziękuję za ocalenie - zapewnia pani Danuta.
Czytaj również: Kamień Pomorski: ofiary bydlaka Mateusza S. dostaną 18 tysięcy złotych od wojewody