Poseł zgłosił sprawę do prokuratury. Niestety, szantażystów nie udało się ująć. - Gdybym dorwał tych bydlaków, to nie ręczę za siebie - mówi "Super Expressowi" Hofman.
Wszystko zaczęło się już trzy lata temu. Adam Hofman zyskał rozgłos dzięki pracy śledczego w Sejmowej Komisji Bankowej. - Zaczęło się od telefonów i SMS-ów z pogróżkami wobec mojej żony. Jacyś bandyci straszyli, że ją zabiją. Natychmiast poinformowałem ABW - opowiada.
Adam Hofman zapewnia, że rodzina jest dla niego świętością. - Jestem politykiem i wiem, że muszę mieć twardą skórę. Ale rodziny skrzywdzić nie pozwolę - deklaruje. Potem sytuacja zaczęła się rozwijać jak w sensacyjnym filmie. - Szantażysta zadzwonił, zażądał 20 tys. zł i się rozłączył. Kolejną rozmowę już nagrałem. Szantażysta zagroził, że jeśli nie zapłacę, to ujawni mediom moje zdjęcia z jakimiś panienkami - relacjonuje drżącym głosem Hofman.
Na tych rzekomych zdjęciach poseł PiS miał pić alkohol w towarzystwie dziewczyn lekkich obyczajów. Szantażysta podał adres burdelu, gdzie miały być zrobione zdjęcia. - Ja nigdy tam nie byłem - zarzeka się poseł. - Mam czyste sumienie. Pod względem obyczajowym nie mam sobie nic do zarzucenia - dodaje. Zdenerwowany parlamentarzysta nie dał się złamać. Zamiast płacić szantażystom, poinformował prokuraturę.
Śledczym nie udało się jednak znaleźć przestępców. - Mimo naszych wysiłków nie udało się wykryć szantażysty. Dlatego śledztwo zostało umorzone - mówi Robert Myśliński z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście.
Posłowi można pogratulować odwagi. Potrafi nie tylko poradzić sobie z szantażystami, ale też przyznaje, że za czasów kawalerskich zdarzyło mu się bywać w nocnych klubach. - To stare dzieje. Jeszcze przed ślubem byłem w lokalu ze striptizem na jakimś wieczorze kawalerskim. To nie miało jednak żadnego związku z telefonami szantażystów.