Do tragedii doszło, kiedy pan Edmund z żoną wracał od rodziny z Poznania. Gdy żaba wyskoczyła na drogę, dojeżdżali już prawie do Szczecina.
- To był moment! - wspomina pani Iza (61 l.), żona tragicznie zmarłego kierowcy. - Świat zawirował i wylądowaliśmy na drzewie.
Kobieta była przerażona, myślała, że to koniec. Szybko uspokoiła się jednak, bo wypadek nie wyglądał zbyt groźnie. Auto było wprawdzie skasowane, ale mąż i żona mieli tylko niewielkie obrażenia czaszki i po parę siniaków. Pan Edmund samodzielnie wsiadł do karetki.
Niestety, jak się póżniej okazało w szpitalu, na prześwietleniu, uderzenie głową o kierownicę spowodowało u mężczyzny powstanie krwiaka. A ten tydzień po wypadku pękł. Pan Edmund zmarł.
Zdaniem żony wszystkiemu jest winna wielka miłość męża do przyrody. - Od zawsze kochał zwierzęta - opowiada kobieta. - Koledzy przezywali go nawet Budda, bo potrafił żuka ze ścieżki podnieść, żeby go ludzie nie zdeptali - zalewa się łzami wdowa. - Mówi się, że Bóg zabiera do siebie przedwcześnie najlepszych. I to jest prawda - twierdzi.