SZCZECINEK: Ośmioosobowa rodzina nie ma co jeść na święta

2012-12-11 3:00

Stary telewizor. To jedyna cenna rzecz w domu, której Andrzej Rzadkiewicz (46 l.) nie zastawił w lombardzie. A i tak nie włącza go teraz przez te reklamy. Dzieci pogodziły się już dawno, że nie będą mieć zabawek ze świątecznych reklam. Ale gorzej z jedzeniem... - Ich brzuszki trudno oszukać - tłumaczy mężczyzna, którego żonę przed dwoma laty zamordowano, a on sam musiał rzucić pracę, by zająć się siódemką dzieci.

Mama to tęsknota, piękny uśmiech, ciepło... Tajemniczy morderca to wszystko zabrał. Udusił Beatę Rzadkiewicz (+38 l.) w lipcu 2008 roku. Jej ciało odnalazł najstarszy syn, leżała w parku w Szczecinku (woj. zachodniopomorskie), kilkaset metrów od domu. Do dziś nie wiadomo, jaki był motyw zabójstwa.

Andrzej Rzadkiewicz nie miał czasu na opłakiwanie żony. Musiał się zająć siódemką dzieci. Najmłodsza Sandra miała wtedy roczek, Emilka trzy latka, a Natalka dziewięć. Z pozostałej czwórki tylko Grzesiek był pełnoletni, ale i on się jeszcze wtedy uczył. - Musiałem rzucić pracę murarza. Zasiłek rodzinny i renta, którą dostałem po stracie oka, stały się naszym głównym źródłem utrzymania. Żywimy się chlebem z margaryną - opowiada łamiącym się głosem mężczyzna.

Starsi synowie musieli zrezygnować z dalszej edukacji. Jeden poszedł do wojska, inni wyprowadzili się z domu.

Pan Andrzej ima się dorywczej pracy, ale zimą dla murarza nie ma jej wiele. Żeby mieć na jedzenie, zastawił w lombardzie ostatnie rzeczy, jakie jeszcze stanowiły jakąkolwiek wartość w domu.

- Z roku na rok jest nam coraz gorzej, biedniej. Trudno mi tłumaczyć córeczkom, że nie mogę im kupić nawet batona, bo nie mam grosza w portfelu - ściska łzy w gardle pan Andrzej. - Trudno tak ciągle odmawiać zwłaszcza przed świętami, kiedy to przecież każde dziecko czeka na prezenty. Ja nie mam za co kupić nawet jedzenia - rozkłada ręce mężczyzna.

Jeśli możesz - pomóż!

tel.: 721-269-866

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki