Ten proces powinien ruszyć już dawno temu, ale dzięki sprytowi "Hossa" udało się to odwlekać. Robił wszystko co mógł - kłamał, ukrywał się, udawał chorego - byle tylko nie stanąć przed sądem. Z poprzedniej rozprawy zabrała go karetka, bo zasłabł na widok mediów.
Wczoraj do króla wnuczkowej mafii najwyraźniej dotarło, że jego luksusowe życie na koszt dobrodusznych emerytów właśnie dobiegło końca. Gdy prokurator Karol Węgrzyn odczytał mu dziesięciostronicowy akt oskarżenia, Arkadiusz Ł. zaczął szlochać jak dziecko.
Oskarżyciel po kolei wyliczał wszystkie przekręty, których dokonali "Hoss" z bratem. W 2013 r., podając się za wnuczka, wyłudzili od niemieckiej emerytki 264 tysiące złotych, od kolejnej 587 tysięcy, a seniorkę z Luksemburga naciągnął na blisko 200 tysięcy złotych oraz złotego Rolexa, łańcuszek z brylantem, pierścionek z rubinem, kolczyki i inne błyskotki warte co najmniej drugie tyle! Łącznie "Hoss" i Adam P. odpowiadają za wyłudzenia na prawie 2 miliony złotych. Śledczy nie mają wątpliwości, że bracia zorganizowali świetnie prosperującą grupę przestępczą. Razem z kompanami działali głównie w zachodniej Europie. Kombinowanie za Odrą opłacało im się bardziej, bo tam emeryci są po prostu bogatsi. Wmawiając, że są krewnymi w potrzebie, kradli, co się dało.
Po wysłuchaniu zarzutów "Hoss" nie miał sądowi nic do powiedzenia. - Nie będę składał wyjaśnień - powiedział. Sąd przypomniał mu, jak w toku śledztwa przyznał się do winy i ze szczegółami opowiedział o wnuczkowym biznesie. Jak się później okazało, był to sposób na uśpienie czujności śledczych i opuszczenie więziennych murów.
Adam P. także wczoraj milczał jak zaklęty. Natomiast podczas przesłuchań w prokuraturze przyznał, że zajął się wyłudzaniem, bo przegrał dużo pieniędzy w ruletkę.
Bossom wnuczkowej mafii grozi teraz po 15 lat odsiadki. A warszawska prokuratura szykuje już na "Hossa" kolejne haki.