Zapowiadał się upalny weekend. Przyjaciele postanowili razem wybrać się na działkę pana Wojciecha za miasto. W planach mieli łowienie ryb. Pojechali już w piątek, żeby w sobotę wstać skoro świt. - Zaczynałem robić śniadanie - mówi pan Wojciech. W tym czasie pan Henryk postanowił skosić trawę na działce przyjaciela. - On to uwielbiał, wszyscy wiedzieli, że jak trawa podrośnie, to kosić ją będzie Heniu. On się przy tym relaksował - mówi właściciel działki. Ale tym razem pan Henryk nie skosił trawy przyjaciela do końca. Gdy był już w połowie prac, nagle poczuł, że musi iść za potrzebą. Rzucił kosiarkę, pobiegł do toalety w domku letniskowym po papier toaletowy, żeby zaraz potem pognać do wychodka na końcu działki. - Nie wiem, dlaczego tak zrobił, nigdy tam nie chodził - mówi pan Wojtek. Latryna na działce pana Wojtka była już w zasadzie nieużywana.
Pan Henryk najwyraźniej nie wiedział, że w zwykłym wychodku czyha na niego śmiertelne niebezpieczeństwo. Swoje gniazdo zbudowały tam groźne dla człowieka szerszenie! Nie minęło 5 minut, gdy mężczyzna został zaatakowany przez owady. Pokąsały go dosłownie wszędzie! Wyjący z bólu mężczyzna wybiegł z wychodka. - Zaraz potem zaczął cały puchnąć - opisuje tragiczny wypadek pan Wojciech. Kiedy przyjechało pogotowie, na ratunek dla pana Henryka było już za późno. Na oczach wstrząśniętego swą bezsilnością przyjaciela mężczyzna wyzionął ducha. - Poznaliśmy się 10 lat temu. On hutnik, ja górnik, dogadywaliśmy się bez słów - mówi pan Wojciech, spuszczając głowę. - Tego dnia chciał mi zagrać na harmonijce, ale już nie zdążył... - dodaje na koniec mężczyzna. W środę pan Wojciech towarzyszył swojemu przyjacielowi w ostatnim pożegnaniu.