Na procesie w poznańskim Sądzie Okręgowym Paulina S. uroniła kilka łez, ale prokurator nie miał wątpliwości: powinna za kratkami spędzić 25 lat. Z zimną krwią udusiła swoją córeczkę, a później wmawiała wszystkim, że dziecko zmarło nagłą śmiercią łóżeczkową. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Po wnikliwym śledztwie leszczyńska prokuratura postawiła kobiecie zarzut zabójstwa, a Paulina S. pękła wtedy i opowiedziała, jak zabiła Liliankę. Śledczy ustalili, że już wcześniej próbowała zgładzić maleństwo, tylko wówczas dziecko uratował jej konkubent.
Zobacz: RANKING kandydatów na prezydenta: Kto najmłodszy, najstarszy, najbogatszy?
Drugi raz Lilianka nie miała tyle szczęścia. Rozpłakała się pewnego kwietniowego poranka 2014 r. Matka zdążyła właśnie zaparzyć sobie kawę. Płacz dziecka ją rozjuszył. Niósł się po mieszkaniu, nie milkł. Wściekła Paulina S. podeszła do łóżeczka córeczki. Przyłożyła rękę do jej szyi. Ścisnęła kciukiem i palcem wskazującym. Lilianka przestała oddychać. Paulina S. została przebadana przez lekarzy psychiatrów. Biegli orzekli, że w chwili zabójstwa córeczki miała zachowaną zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem. - Bardzo żałuję tego, co zrobiłam - mówiła na sali rozpraw Paulina S. Za późno... Wyrok w tej sprawie ma zapaść w poniedziałek.