Kasia żyła 7076 dni, jak obliczył jej zrozpaczony ojciec. Kilka miesięcy wcześniej dostała się na wymarzoną archeologię. 14 grudnia 2013 roku wybierała się do pobliskiego Lublina na spotkanie z chłopakiem. Ale nie przeszła nawet na drugą stronę drogi, gdzie był przystanek. Witold B. (27 l.) jechał zbyt szybko. Siąpił deszcz, było ciemno. Nie zauważył dziewczyny wchodzącej na pasy. Nawet nie hamował. Potem przystanął na chwilę, spojrzał na ciało leżące na poboczu i ruszył z kopyta. Siedząca obok żona Monika (26 l.) nawet nie próbowała go zatrzymać.
Wpadli kilka dni później
O tym, że Kasia nie żyje, dowiedzieli się z telewizji. Wciąż jeszcze liczyli na to, że umkną sprawiedliwości. Razem wymyślili nawet bajkę o tym, że rozjechali... sarnę. Wpadli kilka dni później. Policjant trafił do aresztu, jego żona odpowiada z wolnej stopy. - Czułem się jak morderca. Cały czas myślałem o tym, żeby się zgłosić na policję, ale strach przed karą był jednak silniejszy - tłumaczył w śledztwie Witold B. - Oboje jesteśmy dorośli, a okazaliśmy się dziećmi. Głupcami - wtórowała mu żona.
Właśnie oboje stanęli przed sądem. Chcieli dobrowolnie poddać się karze, ale nie zgodziła się na to rodzina Kasi. - Ten proces i wyrok powinny dać do myślenia innym kierowcom - tłumaczy Jan Piszyk (50 l.).Byłemu już policjantowi grozi do 12 lat więzienia. Jego żonie do 5 lat.
Zobacz też: Katarzyna Waśniewska trafi do WIĘZIENIA na 25 lat! Pójdzie siedzieć za ZABÓJSTWO Madzi
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail