- Ten samolot tak jakby klapnął w błoto, rozbił się o nie. Dlatego nie było może i takiego huku. Rosjanie miejsce katastrofy otaczali żółtymi taśmami, zza których wyszedł pracownik Federalnej Służby Ochrony. Powiedział, że trzy osoby dawały "żyzniennyje refleksy", czyli bezwarunkowe odruchy życia, np. drgawki agonalne. Ale to nie znaczy, że ktoś przeżył - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Tomasz Turowski.
Patrz: Zespół Laska: Dowód na zamach w Smoleńsku sfałszowany!
W 2010 r. Turowski pracował w polskiej ambasadzie w Moskwie, był w niej kierownikiem politycznym. Do jego obowiązków należało m.in. przygotowanie uroczystości katyńskich. Na lotnisku w Smoleńsku razem z innymi pracownikami ambasady miał witać polską delegację.
Przeczytaj: Kaczyński o katastrofie smoleńskiej: pokażcie ludziom dokumenty!
- Najpierw słyszałem dolatujący samolot, a więc słychać silniki. Potem te silniki idą z całą mocą, a więc na logikę, ten samolot włącza rewers - przeciwny ciąg, żeby wyhamować. Następnie, w normalnych warunkach, powinna być słyszalna praca silników, bo samolot kołuje, a tam była przerażająca cisza. Nie było wybuchów, huków, tylko cisza. I to mnie przeraziło... - wspomina Turowski.