Firma Marka M. wygrywała przetargi dzięki niezwykle przystępnym cenom, jakie oferowała. Korzystało z jej usług ponad 300 różnych podmiotów. Ale odpady medyczne nie trafiały do utylizacji. Oszust składował je w różnych miejscach - od rodzinnego domu w Katowicach poprzez wynajęte hale w Rudzie Śląskiej, Chorzowie czy Wodzisławiu Śląskim. Wszystkie dzikie składowiska szybko się zapełniały i doszło do pierwszej wpadki Marka M. W 2006 r. pojemniki z ludzkimi szczątkami podrzucił na wysypisko śmieci w Czeladzi. Sprawa wyszła na jaw i po procesie usłyszał wyrok - rok i 9 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 4 lata. To był koniec 2008 r. Jednak chciwy biznesmen nie przerwał działalności.
Po jakimś czasie wpadł na nowy pomysł. Kupił maszynę, w której... mielił szczątki ludzkie. Później ładował je do pojemników i zakopywał na własnej posesji. Jak ustaliła prokuratura, to musiało być w kwietniu 2010 r. - Zeznał, że podczas mielenia szczątków oglądał w telewizji doniesienia o katastrofie smoleńskiej - wyjaśnia osoba znająca kulisy śledztwa.
Marek M. wpadł w marcu 2011 r. Policja zrobiła wtedy nalot na magazyny w Chorzowie, z których wydobywał się fetor. Było tam 66 ton odpadów medycznych, 58 ton odpadów chemicznych oraz tona weterynaryjnych. Marek M. trafił od aresztu. Właśnie kończy się śledztwo w jego sprawie. - Będzie odpowiadał za spowodowanie zagrożenia epidemią, składowanie odpadów niezgodnie z prawem i oszustwa popełnione na niekorzyść firm utylizujących odpadki - mówi Marta Zawada-Dybek z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Zdaniem biegłych odpady szpitalne były bardzo niebezpieczne - ryzyko powstania epidemii określili jako "ekstremalne".
None