Miał wszystko. Rodzinę, etat w szpitalu, własne prywatne gabinety lekarskie. Powiedzieć, że opływał w dostatki - to mało. A mimo to zaglądał do kieliszka. Zaczęło się od picia wieczorami, ale lekki rausz po całym dniu pracy przestał mu wystarczać.
- Zacząłem więc pić od rana - mówi doktor Frąckowiak. Setka na rozruszanie do śniadania, wskakiwał do auta i ruszał do pacjentów.
Zobacz: Moja żona nie żyje, bo lekarze popełnili błąd! Nawet ich nie przesłuchali!
W gabinecie zawsze trzymał butelkę. Zaglądał do niej ukradkiem. Uzależnienie przyszło bardzo szybko i zaczęła się rzecz najgorsza - pijaństwo na dyżurach. - Chlałem w szpitalu - lekarz nie owija w bawełnę. Wmawiał sobie, że to normalka. Alkohol go pobudza, przepędza zmęczenie.
Pracował wtedy w Wielkopolskim Centrum Onkologii. W czasie jednego z dyżurów pacjentka, której wykonywał USG, poczuła od niego woń alkoholu i doniosła dyrekcji szpitala, że lekarz, który ją badał, jest pijany. Doktor Frąckowiak trafił na dywanik szefów placówki. - Usłyszałem, że jestem zwolniony, że mam iść na odwyk - wspomina lekarz.
Machnął na to ręką. - Wytłumaczyłem sobie, że mam prywatne gabinety i że wcale nie potrzebuję etatu w szpitalu - mówi Frąckowiak. Wtedy dopiero, na swoim, zaczął pić na umór. Nikt nie mógł go wywalić, a pacjenci i tak przychodzili.
Przeczytaj: Hubert NOWAK jest inwalidą przez BŁĄD LEKARZA
Moment krytyczny przyszedł w 2001 r. Półprzytomny wracał ze sklepu, w którym kupił oczywiście wódkę.
- Przewróciłem się, miałem uraz czaszkowo-mózgowy i to w zasadzie cud, że żyję - mówi doktor.
Trafił do szpitala, a po długim leczeniu i rehabilitacji wrócił do żywych i
trzeźwych. Wtedy zrozumiał, co zabrała mu wódka. - Podniosłem się. Znów jestem lekarzem - mówi dumnie i dodaje, że ma nadzieję, iż jego historia będzie przestrogą dla innych. Również lekarzy...