Reporterzy programu Uwaga dotarli do osób, które jeszcze w grudniu odwedziły koszaliński escape room, w którym doszło do tragedii. Jak same relacjonują, pomieszczenie wyglądało, jakby było w remoncie. W pokoju zagadek było zimno i ciasno. Pod sufitem zwisały niczym nie zabezpieczone kable. Niebezpieczne elementy instalacji zaklejone były taśmą. - Byłam wcześniej w trzech escape roomach. Nigdzie nie było na wierzchu kabli, tak jak w tym miejscu. Nie było też żadnej taśmy, a tutaj pan nam powiedział, że miejsc, gdzie jest taśma nie możemy dotykać. Taśmami było oklejone okno, pólka kuchenna. W innych escape roomach nigdy nie było takiej sytuacji, że nie można czegoś dotykać, bo coś jest niebezpieczne - mówi młoda kobieta.
Co więcej, poczekalnia była ogrzewana piecykiem na butlę gazową, a pokój zagadek dogrzewano ... popularną farelką. Jak opowiada Kacper, który brał udział w zabawie w grudniu, najprawdopodobniej nie działał też monitoring. Osoba nadzorująca przez krótkofalówki miała cały czas dopytywać, na jakim etapie są uczestnicy gry. - Te kamery to były atrapy, albo były odłączone - mówi mężczyzna.
Areszt dla właściciela escape roomu
28-letni Miłosz S. usłyszał już zarzut, że w sposób umyślny doprowadził do tego, że stworzone zostało niebezpieczeństwo wybuchu pożarów w obiekcie, gdzie znajdował się escape room. I w taki sposób nieumyślnie doprowadził do śmierci osób, które zginęły w tym pożarze - mówi prokuratura. Trafił na razie na 3 miesiące do aresztu.
Mieszkańcy Koszalina są w szoku po piątkowej tragedii, w wyniku której zginęło 5 gimnazjalistek. Były najlepszymi koleżankami z klasy. Dobrymi uczennicami pełnymi pasji i chęci do życia. W escape roomie świętować miały 15-te urodziny jednej z nich. Przed miejscem tragedii od piątku gromadzą się tłumy, zostawiają tam zapalone znicze, kwiaty i maskotki.
W czwartek 10 stycznia o godzinie 11 rozpocznie się pożegnalna msza święta. Wszystkie ofiary zostanąpochowane obok siebie.