To zeznania Doroty P. były przełomem w śledztwie. Oceniła ona, że portret pamięciowy pokazany w programie "997" to wizerunek jej sąsiada. Kobieta zeznała śledczym, że Komenda był na dyskotece w Miłoszycach w noc, gdy zginęła Małgosia, bo miał od niej pożyczać pieniądze na benzynę, aby tam dotrzeć. Dorota P. twierdziła także, że Tomasz Komenda miał jej powiedzieć, że jego dziewczyna ma na imię Małgosia i pochodzi z Jelcza-Laskowic. Ponadto opowiedziała również o agresywnym zachowaniu Komendy, a jego rodzinę określiła jako patologiczną i nadużywającą alkoholu. To m.in. po jej zeznaniach mężczyzna został aresztowany.
Tymczasem, jak ustaliła "GW" kobieta w przeszłości już wcześniej fałszywie oskarżała ludzi. W 1994 r. złożyła doniesienie na swojego konkubenta Bogdana B., który miał się nad nią znęcać fizycznie i moralnie. Na świadków wezwano wówczas m.in. Mariannę S., babcię Tomasza Komendy, która była jej sąsiadką. Nikt z wezwanych nie potwierdził jednak wersji Doroty P., a sprawę umorzono. Ponadto miała się ona sądzić się ze swoim konkubentem w sprawie, w której wykorzystała jego podpis złożony na innych dokumentach aby zameldować się w jego mieszkaniu. Bez zgody Bogdana B. chciała zostać członkiem spółdzielni, co w przyszłości pozwoliłoby jej na wykupienie mieszkania. Sprawa trafiła do sądu, który w 1997 roku zarządził eksmisję kobiety.
W rozmowie z "GW" Bogdan B. wspominał dodatkowo, że jego była partnerka często chwaliła się swoimi kontaktami. Jak mówił: - Gdy wytaczała kolejne sprawy przeciwko mnie bądź gdy z domu znikały mi przedmioty i podejrzewałem ją o kradzież, śmiała się, że i tak nic jej nie zrobią, bo wśród policjantów, prokuratorów i sędziów ma dużo dobrych znajomych.
Zobacz także: Pierwszy tydzień na wolności Tomasza Komendy. Matka mówi o szczegółach