Do budynku Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Andrzej G. wszedł wczoraj pewnym krokiem w towarzystwie pilnujących go policjantów. Na nadgarstkach miał założone kajdanki. Jego twarz była kamienna, bez emocji. - Nie byłem świadomy. Nie wiedziałem, co robię - powiedział na korytarzu dziennikarzom. Niewiele więcej wyjawił podczas przesłuchania. - Przyznaję się do winy. W celi zadałem Józefowi S. piętnaście ciosów nożem. Nie będę składał wyjaśnień. Tyle tylko mam do powiedzenia - zeznał śledczym. Motywy jego postępowania są więc dalej tajemnicą.
Andrzej G. z wykształcenia jest psychologiem klinicznym. W służbie więziennej pracował ćwierć wieku. Od sześciu lat był dyrektorem Zakładu Karnego w Sztumie. W tym więzieniu od 2003 r. przebywał łodzianin, Józef S., recydywista skazany m.in. za kradzieże i handel narkotykami. Odsiadywał kilka wyroków, miał wyjść w 2030 r. Był schorowany, po więzieniu jeździł na wózku inwalidzkim. Czas zabijał pisaniem skarg. Kilka razy w tygodniu skarżył się prokuratorowi na funkcjonariuszy więziennych, dyrektora, opiekę lekarską, współosadzonych. W sądzie wytoczył więzieniu proces o odszkodowanie w wysokości 100 tys. zł za złe warunki pobytu i leczenia.
Zabił kuchennym nożem
Był pieniaczem, ale to, co się stało w ostatnią niedzielę, nie mieści się w głowie. Dyrektor więzienia zabrał z domu 15-centymetrowy nóż kuchenny i pojechał do pracy. Wszedł do celi i dosłownie zaszlachtował więźnia. Józef S. wykrwawił się.
Śledczy uważają, że motywem zabójstwa mógł być konflikt Andrzeja G. z więźniem albo problemy rodzinne dyrektora, które zachwiały jego psychiką. - To niepojęte. Był ostoją spokoju. Człowiekiem, który nigdy nie dał wyprowadzić się z równowagi - dziwi się ppłk Kazimierz Zima, zastępca szefa Zakładu Karnego w Sztumie. A jednak...
- Wystąpiliśmy do sądu o tymczasowy areszt dla Andrzeja G. - mówi prokurator Wojciech Szelągowski z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - Sprawa jest bez precedensu, ponieważ mężczyzna, który przebywał w więzieniu, powinien czuć się bezpieczny - dodaje.