Najpierw był czynny uraz jamy brzusznej, czyli dziecko było czymś uderzane, a nie dziecko uderzyło w coś. - To było tępe narzędzie uderzające w dół brzucha, moim zdaniem tylko raz, ale bardzo mocno. Mogła to być na przykład pięść, ale niekoniecznie. Także obuch siekiery lub młotka - mówi prof. Bronisław Młodziejowski (64 l.), specjalista medycyny kryminalistycznej.
Jelito pękło od razu, a zgromadzone w nim naturalnie bakterie momentalnie zaatakowały całe ciało, uszkadzając nerki, wątrobę, serce, płuca. Dziecko miało silną gorączkę, bo organizm próbował się bronić. Doszło do zapalenia otrzewnej, co oznacza po prostu sepsę. Ból musiał być potworny. W takiej sytuacji nie jest wcale dziwne, że Szymon odgryzł sobie wargę: - Okolice brzucha są bardzo silnie unerwione - tłumaczy profesor. Od czasu do czasu chłopiec pewnie mdlał. To wszystko mogło trwać albo kilka-kilkanaście godzin, albo nawet cztery dni. Gdy wrzucano ciało do stawu, Szymon już jednak nie żył.
- Mimo czterdziestu lat doświadczenia nie potrafię podejść do tej sprawy rutynowo - mówi prof. Młodziejowski. - Obrażenia są wstrząsające.